niedziela, 5 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ PIERWSZY. Złoty Chłopiec - część 2

Jim chyba bardzo się wczuł w swoją rolę „opiekuna, przewodnika i takie tam”, bo z ożywieniem opowiadał o biurze. Co jakiś czas odwracał się, żeby na nich spojrzeć i wpadał na kolejną zirytowaną osobę, która mruczała pod nosem przekleństwa. Jim nieszczególnie się tym przejmował, a i aurorzy nie wyglądali na zaskoczonych.

— Dobra, na początek absolutne podstawy — oznajmił Jim, gdy doszli mniej więcej do środka pomieszczenia. — To — chłopak zamachał chaotycznie rękoma — jest dochodzeniówka. Wiecie, same najnudniejsze rzeczy, raporty, przesłuchiwania i sprawdzanie tropów. U was też się to tak nazywa? — zapytał, zerknąwszy przez ramię i przy okazji zderzając się z czarownicą w zielonej szacie.

Kobieta uraczyła go niecenzuralną wiązanką, jednak Jim poszedł dalej, jakby tego nie słyszał.

 — W każdym razie — kontynuował, zanim któreś z nich zdążyło się odezwać — tutaj każdy zaczyna od dochodzeniówki, ale ja nie zamierzam się w niej długo kisić, jak zdam egzaminy końcowe. No serio, ile można pisać raporty albo przesłuchiwać idiotów, którzy nie są pewni, czy widzieli czarnego psa, czy białego kota? — prychnął.

Sposób, w jaki opisywał tę najbardziej typową część pracy aurora, sprawiał, że Will poczuł się dotknięty. „Kisił się” w Wydziale Śledczym od dwóch lat, czyli od kiedy otrzymał licencję. Jasne, świadkowie bywali irytująco niezdecydowani, papierologia uciążliwa, a przekopywanie się raz po raz przez tony materiału dowodowego każdego mogło wyprowadzić z równowagi. Zdarzały się dni, że człowiek miał chęć zjeść własną różdżkę i zagryźć zszywaczem, przeglądając po raz setny te same akta, jednak Will lubił tę robotę.

Za to zdecydowanie przestawał lubić Jima, który za bardzo próbował być fajny. Wnioskując z zaciśniętych ust Demeter, musiała myśleć podobnie.

Will z ciekawością zaglądał do mijanych boksów. Uważał, że po zawartości biurka można było wiele powiedzieć na temat charakteru właściciela, w końcu aurorzy spędzali przy nich znaczną część każdego dnia. Niektórzy układali akta chronologicznie i według wagi spraw, inni zaś rzucali je byle jak na chaotyczny stos, wciskając pomiędzy nimi menu ministerialnego bufetu, poranne wydania gazety i ulotki nowo otwartego sklepu zielarskiego. Jedni ustawiali na blatach ramki z rodzinnymi portretami, drudzy zapełniali każdą wolną powierzchnię książkami, kolejni otaczali się pamiątkami z wakacji, byli też tacy, którzy przyczepiali obok listów gończych dziecięce obrazki.

Will trzymał na blacie kilka szklanych pudełek z ruchomymi figurkami smoków, a do ściany przypiął zdjęcie przyjaciela, w które dla relaksu trafiał lotkami. Chris, zajmujący sąsiednie stanowisko, nie miał mu tego za złe – sam od miesięcy z satysfakcją dziurawił fotografię swojej eks. Amalia zapewne nie byłaby z tego zadowolona, ale o niczym nie wiedziała. Na szczęście dla Chrisa, który skończyłby jako przysmak dla hipogryfów.

— A to moje.

W królestwie Jima panował koszmarny chaos. Pierwszą rzeczą, na którą padał wzrok, był ogromny plakat ze złotym lwem na szkarłatnym tle, rozpostarty na środku korkowej ściany. Pozostałe miejsce pokrywały zdjęcia chłopaka i jego znajomych, wiele, wiele zdjęć, tak że znalezienie czegokolwiek związanego z pracą graniczyło z cudem. W lewym rogu biurka stał rogogon węgierski – mierzył co najmniej stopę, a właściciel pomalował go na czerwono-złoto i traktował jako wieszak.

Jim uśmiechał się z dumą, pokazując im ten szalony misz-masz.

Will zmienił zdanie – młody Potter był DOKŁADNIE taki jak w książkach.

— Tam jest Trolla Jama — rzucił chłopak, gdy ruszyli dalej.

Will przyjrzał się uważnie pierwszym drzwiom na lewo. Naprawdę się starał, ale z: „yda pa Nirzwnyc” nie udawało mu się ułożyć przytoczonych przez Jima słów. Potter szybko przyszedł mu z pomocą.

— Mówimy tak na Wydział Spraw Nierozwiązanych — wyjaśnił, a potem zniżył konspiracyjnie głos do szeptu. — Przysięgam wam, gorsze od dostania roboty w Trollej Jamie, może być chyba tylko wylądowanie w Urzędzie Łączności z Centaurami.

Po jego złośliwym uśmiechu Will wywnioskował, że miał to być żart, którego nie załapał.

— Dalej mamy WŁOM.

— WŁOM?

— Taaa, Wydział Łapania i Osadzania Morderców z Drugiej Wojny z Voldemortem, w skrócie WŁOM. Albo też raczej WŁOIMZDWZV — przeliterował uważnie Jim — ale tego nie da się wymówić. W każdym razie łatwo zgadnąć, czym się tam zajmują. Nieco mniejsze nudy, ale wciąż do bani — prychnął, przewracając oczami.

Will nie wytrzymał.

— Zauważyliście, że podpadały literki?

— Co?

— Literki. Na drzwiach. Odpadły — powtórzył. — Przez co napisy są nieczytelne — dodał na wszelki wypadek.

Jim zaczął iść tyłem, marszcząc brwi.

— Przecież wiemy, co gdzie jest — odparł w sposób wskazujący, że nie rozumiał, dlaczego musiał tłumaczyć takie oczywistości. — A wracając do tematu, następne drzwi prowadzą do archiwum, a naprzeciwko jest uderzeniówka.

To właśnie tam wszedł Nott.

— Brygada uderzeniowa wysyłana jest tylko do naprawdę poważnych rzeczy — rzucił Jim, zauważając zaciekawione spojrzenie Willa. — Wiecie, to najlepsi z najlepszych, wyszkoleni do ostrej walki na śmierć i życie — wyjaśnił z nutą rozmarzenia. — I za jakiś czas sam będę do nich należeć.

— Proponuję najpierw zdać egzaminy, panie Potter.

Will nie od razu zorientował się, że głos należał do aurora, który wcześniej pytał Notta o stan zdrowia psychicznego.

Siedzący przy najbliższym biurku mężczyzna około pięćdziesiątki. Miał skórę w odcieniu kawy z mlekiem, ciemne oczy oraz krótko ścięte włosy, natomiast na mankietach jego śnieżnobiałej koszuli lśniły złote spinki. Granatowy garnitur wyglądał na skrojony na miarę, bo leżał idealnie, a facet był naprawdę potężny – szeroki w ramionach i tak wysoki, że jego stopy znajdowały się w przejściu między boksami.

Jim natychmiast się wyprostował i hardo popatrzył na aurora.

— Łatwizna — prychnął.

— Oczywiście. Zwłaszcza dla praktykanta po pierwszym roku akademii.

Pełen politowania uśmiech mężczyzny odsłonił rząd bialutkich zębów o charakterystycznie wydłużonych kłach – coś niemożliwego do pomylenia. Wilkołak.

Will podświadomie wyczuł, że Dee też się spięła.

Potter minął aurora z wysoko uniesioną głową.

— Nie przejmujcie się nim — mruknął ze złością, gdy znaleźli się poza zasięgiem słuchu mężczyzny. A raczej znaleźliby się w normalnej sytuacji, bo Will był świadomy, że wilkołaki miały przesadnie wyostrzone zmysły. — Nie wiem, czemu ojciec w ogóle pozwala tu pracować tym czystokrwistym dupkom. Strasznie zadzierają nosa i myślą, że mogą robić, co chcą.

Willa dużo bardziej zastanawiało, czemu brytyjskie ministerstwo zatrudniało wilkołaki, ale zachował tę uwagę dla siebie.

Nigdy w całym swoim życiu nie spotkał wilkołaka na jakimkolwiek ministerialnym stanowisku. Ci, którzy nie byli brutalni i wyjęci spod prawa – czyli naprawdę nieliczni – działali w szarej strefie, czasem współpracując z MACUSą. Zwierzęce zmysły czyniły z nich niesamowitych tropicieli i departament korzystał z usług wilczych łowców głów, gdy aurorom nie chciało się tracić czasu na żmudne poszukiwania.

Ale auror-wilkołak?

Will z trudem powstrzymywał się, żeby się nie obejrzeć. Nie chciał ryzykować międzynarodowego incydentu, gdyby mężczyzna poczuł się urażony czy coś. Oskarżenie o rasizm było ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebowała MACUSA.

Jim szybko odzyskał dobry humor.

— Dobra, to by było na tyle — oznajmił. — Jakieś pytania?

— Toaleta — zażądała Demeter, a Will równocześnie rzucił:

— Obiad.

Prozaiczność ich potrzeb wyraźnie zawiodła chłopaka.

Łazienka została wciśnięta w kąt obok gabinetu szefa biura, natomiast restauracja mieściła się w atrium. Calutkie sześć pięter niżej. Nogi Willa odmówiły posłuszeństwa na samą myśl o wędrówce tam i z powrotem przez najbardziej niezorganizowane ministerstwo świata.

Jim przewrócił oczami na ich protesty.

— Przecież nie będziemy szli pieszo. W Stanach nie ma wind?

Demeter zrobiła taką minę, jakby z trudem powstrzymywała się od rzucenia chłopakowi do gardła.

Jim niespecjalnie przejął się jej morderczym wzrokiem. Will uznał, że już na pierwszy rzut oka młody Potter wyglądał na człowieka, który nie przyjmował do wiadomości niewygodnej dla niego prawdy.

— Jimmy! — zawołała siedząca tuż przy wejściu jasnowłosa kobieta, gdy po niecałej godzinie wrócili do Kwatery Głównej. — Szef was szukał.

Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.

Gabinet Pottera Seniora okazał się mały i duszny. Niemal każdy skrawek płaskiej powierzchni zajmowały teczki, segregatory oraz pudła wypełnione po brzegi dokumentami. Papiery wysypywały się z ustawionych pod ścianami regałów, jak również gromadziły w chwiejnych stosach na podłodze pod nimi. Jedyne biurko w pomieszczeniu też tonęło pod górą makulatury, utrudniając dostrzeżenie siedzącego za nim mężczyzny.

Jim bez wahania wszedł do środka, nie przejmując się rzeczą tak trywialną jak pukanie.

— Hej, tato. Jesteśmy.

Szef aurorów poderwał się z miejsca.

Zatem to jest ten angielski bohater, pomyślał Will, z nieskrywaną ciekawością przyglądając się żywej legendzie magicznego świata.

Facet miał czarne włosy, mocno przetykane siwizną, bladą twarz oraz intensywnie zielone oczy, zerkające niepewnie zza okularów w okrągłych oprawkach. Przypominał starszą wersję Jima, ale o ile nie sposób było przejść obojętnie obok tryskającego energią chłopaka, o tyle jego ojciec wyglądał przeciętnie, wręcz nijako. Na dodatek odezwał się zadziwiająco słabym i drążącym głosem:

— Harry Potter, miło państwo poznać. Choć sądziłem, że miała przybyć większa grupa.

Wyszedł zza biurka, żeby uścisnąć im dłonie.

— Porucznik Demeter Silverfield i młodszy auror William Lesage — przedstawiła ich Dee, pozwalając na gwałtowne potrząsanie swoją ręką. — Na razie jesteśmy tylko my, pozostała czwórka aurorów i nasz… konsultant pojawią się jutro — wyjaśniła.

Potter chyba nie wychwycił nic niepokojącego w jej wypowiedzi.

Za to Will poczuł ukłucie rozczarowania. Inaczej wyobrażał sobie kogoś, kto jako niespełna osiemnastolatek pokonał największego zbrodniarza swoich czasów.

— Ach, tak, tak… Mieli państwo dobrą podróż?

— Nienajgorszą — odparła cierpko Demeter. — Choć nie jestem wielką fanką świstoklików.

Potter pokiwał ze smutkiem głową.

— Tak, tak, nie jest to przyjemne. Proszę usiąść.

To powiedziawszy, pośpiesznie zgarnął stertę kartonów i luźnych pergaminów ze stojących przed biurkiem krzeseł, których Will wcześniej nie zauważył. Dokumenty zostały niedbale rzucone pod okno, gdzie utworzyły niestabilną wieżę.

— James, dziękuję za pomoc, wracaj do swoich zajęć.

Jim wydął usta i wymaszerował z gabinetu, trzaskając drzwiami. Jego ojciec nawet nie spojrzał w tamtą stronę. Spokojnie zajął miejsce naprzeciwko gości.

— Zatem… w czym mogę państwu pomóc?

Will zerknął szybko na Demeter, która zmarszczyła brwi. Zacisnęła usta, wpatrując się gniewnie w starszego mężczyznę. Nie bez przyczyny udało jej się zostać porucznikiem ukończywszy zaledwie trzydzieści jeden lat, a o sprawę Badfaitha walczyła jak lwica, niemal wyrywając ją z rąk innych śledczych. W innej sytuacji pewnie posłałaby Potterowi kilka konkretnych epitetów, ale zamiast tego wzięła głęboki oddech.

— Komisarz Hobbs nie wyjaśnił w liście?

Potter poprawił zjeżdżające mu z nosa okulary i zaczął gorączkowo przerzucać leżącą na biurku stertę papierów.

— Tak, tak, list — mamrotał. — Gdzieś go tutaj… a, jest.

Z tryumfalną miną wyciągnął z dna wymiętą kopertę.

— Zniszczenie grobów — przeczytał z zakłopotaniem wypisanym na twarzy. — Prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego MACUSA zainteresowała się tą sprawą. Z moich informacji wynika, że kobiety były mugolkami i zmarły w niemagicznych wypadkach, na dodatek nie znaleźliśmy na cmentarzach śladów magii. To zwykły wandalizm, czyli coś dla mugolskiej policji.

— Możliwe — odparła beznamiętnie Dee — jednak w ostatnich latach mieliśmy do czynienia z wieloma podobnymi incydentami. Różne miasta, różna przyczyna zgonu i czas jaki od niego upłynął, ale zawsze niszczono groby zmarłych tragicznie kobiet. Większość ciał zniknęła.

Potter oderwał wzrok od listu.

— Większość?

— Nie licząc tych pozostawionych w grobach lub w ich pobliżu, zapewne dla zmylenia tropu, znaleźliśmy jeszcze kilka. Wszystkie nosiły znamiona użycia czarnej magii.

— Czarnej magii?

Zawiesił się, stwierdził Will i prawie zrobiło mu się przykro.

— Nekromancja — wyjaśniła Demeter ze zniecierpliwieniem.

Oczy Pottera rozszerzyły się nieco, zanim mężczyzna wrócił do analizowania krótkiej wiadomości, drapiąc się po czole. Will wprawdzie nie widział dokładnie, jednak był gotów założyć się o własną różdżkę i dorzucić miotłę, że znajdowała się tam blizna. TA konkretna, sławna blizna. Dee też odruchowo zerknęła w tamto miejsce, lecz natychmiast się opanowała.

Minęła wieczność, zanim Potter wreszcie się odezwał.

— Uważają państwo — zaczął słabo — że ktoś ożywia zmarłych?

— Deus Badfaith — uściśliła Demeter, zaciskając dłonie w pięści. — Wszelkie ślady, a jest ich naprawdę niewiele, wskazują na niego. Popełnił co najmniej dwa morderstwa, chociaż podejrzewamy go w sumie o pół tuzina, a oprócz tego o kilka wymuszeń, bezczeszczenie zwłok, no i o stosowanie czarnej magii. Specjalizuje się zwłaszcza w nekromancji, stąd te zaginione ciała. Wszystko to jest w liście — zauważyła, wykrzywiając usta. — Ostatnio Badfaith zniknął nam z radaru i myśleliśmy, że po prostu się przyczaił, dopóki nie natrafiliśmy na artykuł o tych grobach w Londynie. Jeśli pan pozwoli, chcielibyśmy się temu przyjrzeć.

— Tak, tak — mruknął Potter nieobecnym głosem.

Gapił się na jakiś punkt za ich plecami.

Will zaczął się obawiać, że to nerwowe „tak, tak” przez następny miesiąc będzie mu się śniło po nocach. Zastanawiał się, jakim cudem ten człowiek – sprawiający wrażenie osoby niepotrafiącej samodzielnie zawiązać sznurówek, a co dopiero złapać różdżkę za właściwy koniec – pokonał siejącego postrach czarnoksiężnika.

Dee zastukała paznokciami w podłokietnik krzesła.

— Mam nadzieję, że możemy liczyć na pańską pomoc.

Potter jeszcze przez moment spoglądał ponad jej ramieniem. Nagle wzdrygnął się i wreszcie spojrzał wprost na nią, uśmiechając się nieśmiało.

— Oczywiście, otrzymają państwo pełną swobodę działania — obiecał. — Wyznaczę aurorów, którzy będą stale z państwem współpracować.

Demeter wstała.

— Będziemy wdzięczni — rzuciła sucho. — Proszę wybaczyć, jednak na razie chcielibyśmy trochę odpocząć.

— Tak, tak, naturalnie. — Zerwał się na równe nogi, przy okazji niemal strącając z biurka stos pergaminów. — Rzecz jasna wynajęliśmy dla państwa pokoje.

Podał im rękę na pożegnanie, a potem odprowadził do drzwi.

— Jim! — zawołał w progu.

Chłopak zjawił się po dłuższej chwili.

— Nooo? — rzucił z przesadną nonszalancją.

— Wskaż, proszę, państwu drogę do Dziurawego Kotła.

Jim założył ręce na piersi, unosząc podbródek.

— Nie ma nikogo innego? Jestem trochę zajęty.

— Jim.

— Mam pracę…

James.

Przewrócił oczami.

— Jasne — wycedził.

— Dziękuję.

Potter Senior posłał Willowi i Dee ostatni nerwowy uśmiech, po czym zniknął we wnętrzu swojego biura.

Will z ponurą miną popatrzył na pozłacane litery.

Tym razem przeszli przez piętro w milczeniu, ale Jim nie był chyba stworzony do długiego chowania urazy. Jeszcze zanim doszli do windy, zaczął opowiadać o, jego zdaniem, najciekawszych miejscach w Londynie, a w końcu wdał się z Willem w dyskusję na temat quidditcha, bardzo popularnego w tym kraju sportu.

— Chyba lepiej, jak pójdziemy tam pieszo — zaproponował Jim, kiedy złota krata rozsunęła się ze zgrzytem i ich oczom ukazało się zatłoczone atrium. — To tylko piętnaście minut stąd.

Demeter szybko na to przystała.

— Spacer dobrze nam zrobi — przytaknęła.

Nie cierpiała kominków, natomiast teleportacja przyprawiała ją o koszmarne mdłości.

Will, w przeciwieństwie do niej pochodzący z wielopokoleniowej czarodziejskiej rodziny, traktował wszelkie niemagiczne środki transportu z dużą rezerwą. Zwłaszcza odkąd jego kumpel, jeszcze bardziej „czystej krwi”, ujmując to w brytyjski sposób, wpadł na genialny pomysł pożyczenia samochodu wuja. Uzdrowiciele nowojorskiego ostrego dyżuru z politowaniem kręcili głowami nad dwoma szesnastolatkami poszkodowanymi w zderzeniu półmagicznego auta z drzewem. Will wciąż pamiętał, jak bolało zrastanie się barku, piszczeli i trzech żeber oraz odrastanie siedmiu wybitych zębów, nie wspominając o tym, że matka prawie obdarła go ze skóry.

Co nie znaczyło, że zaledwie pół roku później nie dał się namówić Chrisowi na przejażdżkę motocyklem, z tylko odrobinę mniej tragicznym skutkiem.

Will zanotował w pomięci, że zaraz po zameldowaniu się w hotelu powinien napisać do Chrisa, zapewne spragnionego informacji. Jego przyjaciel był jeszcze większym fanem książek niż on – przez ostatnie kilka dni mówił tylko o tym, jak bardzo zazdrościł Willowi wyjazdu.

Jim ominął ciągnącą się w nieskończoność kolejkę do kominków i poprowadził ich do wepchniętego w najdalszy kąt „wyjścia dla interesantów”, jak głosiła wytarta, krzywa tabliczka. Żaden z wędrujących chodnikiem nie-magów – czy też „mugoli”, jak nazywali ich Brytyjczycy – nie zwrócił uwagi na trójkę młodych ludzi, pojawiających się znikąd w budce telefonicznej.

Will z radością odetchnął powietrzem pachnącym przypaloną rybą i spalinami. Przybywając do Londynu, oczekiwał ciągłej mgły i deszczu. Tymczasem miasto pozytywnie go zaskoczyło, choć zasnute chmurami niebo, silny wiatr i temperatura nieprzekraczająca piętnastu stopni pasowały bardziej do wczesnej wiosny niż do środka lata.

Dziurawy Kocioł z zewnątrz wyglądał bardziej obskurnie niż opisywały go książki. Piętrowy budynek z brudnymi oknami i nieczytelnym szyldem nie pasował do otaczających go uporządkowanych, dobrze oświetlonych witryn. Po przekroczeniu progu było tylko gorzej. Will od razu pożałował swojego rozczarowania brakiem deszczu, gdy znalazł się po kostki w niezbyt czystej kałuży. Z sufitu lała się mu na głowę fontanna lodowatej wody. Will wyciągnął różdżkę i wyczarował parasolkę, jednak jego ubrania zdążyły nasiąknąć wodą, nie wspominając stopach wciąż zanurzonych w nieustannie powiększającym się jeziorku.

Trochę dalej pucołowaty blondynek próbował zatrzymać ulewę za pomocą czaru.

— Cześć, Frank — zawołał Jim. — Co się dzieje?

Frank spojrzał na niego ze absolutną rezygnacją malującą się w bladoniebieskich oczach. Zanim zdążył odpowiedzieć, w głębi pomieszczenia rozległ się zdenerwowany głos:

— Pub zamknięty!

Zza lady wyłoniła się kobieta około pięćdziesiątki. Ona też miała jasne włosy, zebrane na czubku głowy w koński ogon, a oprócz tego lekko różową twarz oraz brązowe oczy. Mogła być ładna, jednak rozmazany makijaż nadawał jej upiornego wyglądu.

— Och, Jim — zdziwiła się. — Nie spodziewałam się was.

Jim z miejsca poczęstował ją swoim standardowym, zawadiackim uśmiechem.

— Dzień dobry. Jak to – zamknięty?

— Nie wiecie? Niemożliwe, przecież z godzinę temu posłałam sowę do ministerstwa — poinformowała ich, robiąc przy czole daszek z dłoni, żeby osłonić oczy przed wodą. — Chyba wysiadło zaklęcie hydrauliczne albo ktoś postanowił zrobić nam złośliwy żart.

Zgarnęła z baru glinianą miseczkę z pływającym w niej słonymi orzeszkami.

No po prostu cudownie, pomyślał Will, spoglądając na swoje przemoczone buty. Najpierw próbowano ich zamęczyć na śmierć, przeciągając przez siedem pięter szalonego ministerstwa, a teraz stracili miejsce do spania. Jak tak dalej pójdzie, nie dożyją do końca wizyty w tym kraju.

Badfaith raczej nie będzie płakał.

— Wynajęto nam pokoje — zaprotestowała Demeter. — Przesłano tu nasze rzeczy.

— Odesłałam je do ministerstwa. Nikt was nie powiadomił?

— Nie…

Gdzieś wyżej rozległ się głuchy łoskot, jakby upadło coś ciężkiego, po czym poturlało się po podłodze. Właścicielka pubu natychmiast pobiegła to sprawdzić.

Demeter spojrzała na skonsternowanego Jima.

— Ktoś zgubił nasze bagaże?

— Nie wiem.

— Na pewno się znajdą — wtrącił Frank.

Dee zignorowała go, wpatrując się w Pottera.

Jim wydał z siebie serię nieartykułowanych dźwięków. Krzywiąc się, podrapał się po głowie, czyniąc spustoszenie w przyklapniętej od wody czuprynie. Wreszcie wyciągnął z kieszeni coś, co wyglądało jak małe, prostokątne lusterko.

— Harry Potter — powiedział bardzo wyraźnie.

Po kilku sekundach z przedmiotu wydobył się głos należący do jego ojca:

— Coś się stało, Jim?

— Mamy problem, zamknęli Dziurawy Kocioł.

— Proszę? Dlaczego?

— Awaria czaru hydraulicznego czy coś takiego, w każdym razie pada deszcz. Pani Longbottom powiedziała, że wysłała ci sowę z wiadomością i z bagażami Amerykanów.

— Co? Ale jak? Kiedy? — zapytał z paniką Potter Senior.

Dee zazgrzytała zębami tak głośno, że zapewne było ją słychać po drugiej stronie oceanu.

Jim przewrócił oczami.

— Co teraz?

W lusterku przez moment panowała cisza.

— Dobrze, nie mamy innego wyjścia, zabierz ich do domu — zdecydował w końcu Harry Potter. — Ja poszukam tych bagaży. Zastanowimy się później, co z tym zrobić.

17 komentarzy:

  1. Jest i Harry :D
    Zaczyna się robić ciekawie. Zastanawia mnie ta akcja z Dziurawym Kotłem. Czy bagaże się odnajdą? Mam nadzieję, że tak. Bardzo fajny part. Skończył się równie intrygująco. Czekam na kontynuację. Pozdrawiam :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znając Pottera (przynajmniej w mojej wersji) i jego zdolności, gotów byłby je zgubić jeszcze z dziesięć razy ;)

      Usuń
  2. Czyli dowiemy się jednak więcej o Potterach :) poki co opis Harry'ego intryguje i dziwi, jestem ciekawa jakim gospodarzem się okaże, czy nadal bedzie nieogarnięty czy zmieni się diametralnie ;) czekam na kontynuację!
    Jeśli chcesz poznać moja wersję magicznego świata zapraszam na: https://w-poszukiwaniu-lepszego-jutra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej a nie myślałaś, żeby dodawać rozdziały też na wattpadzie?
    Co z twoim drugim blogiem jest możliwość że będzie kontynuowany?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wattpadzie myślałam, mam tam nawet konto, ale ewidentnie mi nie leży. Z natury jestem estetą, a wattpad daje mi o wiele mniej możliwości jeśli chodzi o stronę graficzną tekstu, więc nie mogę się do niego przekonać.

      Gajowa 7? Na pewno kiedyś wrócę, mam nawet kilka pomysłów, ale na razie skupiam się na Pokucie. Prędzej wrócę do "Serca Smoka", ale najpierw muszę przebrnąć przez 500 stron tekstu, bo zapomniałam 3/4 wątków ;)

      Usuń
  4. Piękny szablon! Wszystko jest takie estetyczne. Może uznasz, że przesadzam, ale po tylu zaniedbanych blogach, miło spojrzeć na coś tak spokojnego, stonowanego i ze smakiem.
    Rozdział ładnie zedytowany, czcionka przyjemna w odbiorze, nie dopatrzyłam się błędów. Sama siedzę w dramione, ale Twój rozdział bardzo mi się spodobał i trzymam kciuki za dalsze części!
    Ściskam,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, dzięki. To zawsze miłe, jeśli ktoś tak doceni włożony wysiłek. Ja też bardzo lubię, gdy oprócz ładnego stylu i poprawności językowej na blogu panuje porządek, a rozdziały są elegancko sformatowane. Zawsze jakoś tak lepiej się człowiekowi czyta ;)

      Usuń
  5. Ale się ubawiłam ;) Masz świetny styl i genialne poczucie humoru. Bardzo lekko się czyta. Dawno nie trafiłam na opowiadanie, które wciągnęłoby mnie od pierwszych akapitów. I na pewno polubię Twoich bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak Will tak zareagował na aurora-wilkołaka, to ciekawe co by zrobił jakby zobaczył uczącego Lupina. Trochę się rozczarowałam tym Harrym, wydaje się być taką ciepłą kluchą, ale ma nadzieję, że się jeszcze rozkręci.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam te dwa rozdziały jako jeden :) Podoba mi się twoja wizja innego HP.

    OdpowiedzUsuń
  8. Płynę z tekstem. Czyta się przyjemnie nie tylko przez estetyczny szablon czy lekki styl, ale przez kreację bohaterów i (co chyba jeszcze ważniejsze) przedstawienie ich w tekście.

    Chociaż Harry trochę różni się od kanonu, nietrudno wyobrazić sobie, co spowodowało, że tak zachowuje się u Ciebie. Będę starała się szukać takich różnic i u innych postaci; w końcu znamy ich głównie z czasów szkolnych, a dorosłość wiele zmienia.

    Kolejny już komentarz o rasizmie znowu skłonił mnie do myślenia. Zastanawiam się: czy w uniwersum pełnym magii, różnych stworzeń itd. to w ogóle miało znaczenie, jaki kto ma kolor skóry? Tak to odebrałam, czytając książki, że przyjmowali różnorodność z naturalnością. Z drugiej strony tak była przedstawiona ta brytyjska społeczność, może wśród amerykańskiej inaczej to wygląda? Jeżeli takie były Twoje intencje, to cieszę się, że mogę znajdować takie smaczki rozsiane po rozdziałach. ^^

    Mam nadzieję, że jak najszybciej odkryję, co znaczy tytuł bloga, bo z każdym przeczytanym rozdziałem moja ciekawość narasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za takie długaśne komentarze :) Przyznam, że jestem baaardzo krytycznie nastawiona do moich tekstów (nudne, głupie, bleh), choć jednocześnie uwielbiam ich pisanie, dlatego zawsze jestem mile zaskoczona, gdy się komuś podoba ;)

      Uwaga do komentarza do poprzedniej treści: może nie udało się mi tego aż tak bardzo wyraźnie zaznaczyć jak chciałam, ale czas akcji nie do końca zgadza się z książkami. Większość bohaterów jest 10 lat starsza niż w HP, a nowe pokolenie kompletnie pomieszałam. Nie uznaję epilogu z "Insygniów", przynajmniej nie całkowicie, a o "Przeklętym dziecku" proszę nie wspominać. PRZEKLĘTE DZIECKO TO NIE JEST KANON. Nie i już!

      Jeśli mówimy o rasizmie w serii to się zgadzam, kolor skóry nie ma tu większego znaczenia, nie przy takiej mnogości ras. Ale nie uważam, żeby wszyscy czarodzieje byli dobrze nastawieni do "nie-ludzi". Owszem, może próbuje się przestać ich izolować, ale nie sądzę, żeby wszystkim podobał się auror-wilkołak. Na pewno znajdzie się kilka osób kiepsko nastawionych. Tak samo z rozgraniczeniem "czystokrwiści" vs reszta. Nie sądzę, żeby po wojnie nagle zaczęli się kochać. Czarodzieje czystej krwi zawsze będą uważać się za lepszych, ale myślę, że po wojnie role mogą się ciut odwrócić przez to, po której stronie stali i z gnębiących staną się gnębionymi. W końcu, jak ktoś kiedyś powiedział, rewolucja to wyłącznie odwrócenie ról.

      Cieszę się, że Cię zaciekawiłam i mam nadzieję, że się nie rozczarujesz ;)

      Pozdrawiam,
      Bea

      Usuń
    2. Problem z Twoimi tekstami, i ogólnie wszystkimi, które mi się spodobają, jest jeden. Muszę się pilnować, żeby nie stracić poczucia czasu. Zobacz! Dzisiaj nie powinnam zajmować się rozrywką, a jestem – odpowiadam na komentarz i zapewne przeczytam kolejny rozdział. Może dwa. Nie! Będę silna.

      Uff… Ulżyło mi trochę, że rozjaśniłaś sprawę z tą linią czasową. Widzisz: jeżeli jakieś opowiadanie w Internecie jest (moim zdaniem) dopracowane pod wieloma względami, ufam autorom, że każda informacja jest istotna i obawiam się, że coś mi umknie, dlatego zwracam uwagę na takie duperele, które nie mają większego wpływu na odbiór opeczka. ;)
      [Dziękuję, że jesteś jedną z tych osób, które podzielają moje zdanie na temat tego tworu: Przeklęte dziecko jest co najwyżej… ciekawym… fanfikiem, a nie kanonem!]

      bezsensownyfilozof: mode on
      Ale niechęć do nie-ludzi to rasizm? Chciałam w tym miejscu poprowadzić wywód, że w sumie mogłaś tak to nazwać, bo nie ma odpowiedniego słowa, żeby określić niechęć wobec innych gatunków i ta kalka językowa chyba mogłaby przejść, ale na szczęście sprawdziłam i… jest. XD Specyzm, gatunkizm i gatunkowizm. Człowiek uczy się przez całe życie. Nie sądziłam, że przyjdzie mi to sprawdzić. :P
      Chyba się wytłumaczę. Kiedy napisałam, że dziwi mnie obawa Willa o posądzenie o rzekomy rasizm, miałam na myśli to, że opisałaś wilkołaka jako osobę o ciemniejszej karnacji, a Will bał się posądzenia o rasizm (nie segregację gatunkową tudzież eee… gatunikizm), więc założyłam, że chodziło o kolor skóry i stąd moje zdziwienie.

      Czarodzieje czystej krwi zawsze będą uważać się za lepszych, ale myślę, że po wojnie role mogą się ciut odwrócić przez to, po której stronie stali i z gnębiących staną się gnębionymi. Takie same miałam odczucia i wykorzystałam to w swoim opeczku. Naprawdę ciekawie wciela się w skórę osób po dwóch stronach barykady. Nigdy nie stałam po stronie Voldemorta w kanonie, choć niektórzy śmierciożercy byli całkiem ciekawymi postaciami, ale po wojnie? Obawiam się, że zniszczyli albo wykastrowali tych złych w imię lepszego świata. I tu pojawia się dylemat moralny – czym to się różni, poza metodami, od tej złej strony?

      Na razie czuję się rozczarowana sobą, że nie mogę łyknąć wszystkiego na raz. ;)

      Usuń
    3. O rany, świetnie Cię rozumiem. "Tylko jeden rozdział i idę spać." A potem nagle okazuje się, że przeczytałam dziesięć, jest pierwsza w nocy, a ja muszę wstać 5:30, żeby zdążyć do pracy ;p Story of my life ;p No ale nie ukrywam, jest to miłe, że Ci się podoba, mimo mojej wiecznej irytacji :) Może piszę głównie dla siebie (ha-ha, dobre sobie), ale jednak człowiek lubi wiedzieć, że innym też się to podoba.

      Okay, w sumie się nie zrozumiałyśmy. Dla mnie to wszystko jest rasizm - i względem koloru skóry, i względem nie-ludzi, i względem mugolaków. Dla mojego mózgu wszystko to jest równie bezsensowne, dlatego nie uznałam za konieczne tego zaznaczać. Albo szukać odpowiedniego słowa (swoją drogą, dzięki, zawsze dobrze wiedzieć nowe rzeczy ;p). Myślę, że w świecie HP tym właśnie byłby rasizm - niechęć do każdego, kto nie jest "w pełni czarodziejem", czyli albo ma mugolskich przodków albo jest mieszanką gatunkową.

      Chyba każdy, kto zastanawia się trochę nad mentalnością zwolenników Voldemorta na innej zasadzie niż "oni są źli, muszą zginąć", zastanawia się też nad tym, jak takie osoby funkcjonują w społeczeństwie po wojnie. No bo nie możemy wszystkich zamknąć w Azkabanie - niektórzy nie byli śmierciożercami, tylko z nimi sympatyzowali, otwarcie bądź nie. No i śmierciożerca śmierciożercy nie równy, część z nich może i chęcią dołączyła do fanklubu Voldemorta, ale na pewno byli też tacy, którzy zrobili to wyłącznie ze strachu, o siebie lub o rodzinę. Co z nimi? Traktować ich na równi z Lestrange'ami, Carrowami, Malfoyami, którzy mordowali i torturowali, czy znów wlepić im tylko karę porządkową? Co z ich dziećmi? Też do Azkabanu? No bo jak takiemu "czystokrwistemu" dzieciakowi pół rodziny zginie czasie walk, a drugą połowę zamknie się w Azkabanie, raczej nie będzie on optymistycznie nastawiony do nowej władzy, gdy już podrośnie. Jednocześnie drugi dzieciak, którego rodzice zginęli walcząc przeciwko Voldemortowi, bardziej niż na pewno nie będzie pałał ciepłymi uczuciami do kolegi z klasy, który jest dzieckiem oficjalnie skazanego śmierciożercy.

      Dylematy moralne. Uwielbiam je! :D

      PS A są osoby, które lubią "Przeklęte Dziecko" i traktują je jako świętą i integralną część sagi? Przyznam, nie spotkałam.

      Usuń
    4. Ok, to przegięcie. Przeczytałam nadprogramowy rozdział, spieszyłam się przy komentarzu, a tu widzę odpowiedź i to znowu taką, która prowokuje do dalszej dyskusji. Cholera, dzisiaj już się powstrzymam!

      W sumie to ciekawa sprawa z tym rasizmem i czystokrwistymi. Nie przypominam sobie żeby w kanonie było jasno określone stanowisko rodów wobec nie-ludzi. Z jednej strony cisnęli bekę z Hagrida, poniżali skrzaty itd., ale z drugiej mieli zaufanie do goblinów, bo trzymali oszczędności w ich banku. To chyba dobrze, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi – każdy może interpretować tę kwestię, jak mu się żywnie podoba. ;)

      To wszystko, co opisałaś we fragmencie o zwolennikach Voldemorta, staramy się ugryźć w naszym opowiadaniu z dwóch perspektyw. Bo sympatycy Voldzia nie zawsze byli jednoznacznie źli, ale co z nimi zrobić po wygranej wojnie, kiedy są na łasce reszty społeczności? I jak zwycięzcy mogą reagować na nich? Każda reakcja jest naturalna – nienawiść, złość, neutralność, wybaczenie. Ale też nie można zapominać, że nawet najlepsi z najlepszych, jednoznacznie dobre postaci też nie są kryształowe w swoim postrzeganiu rzeczywistości czarodziejskiej i mugolskiej.

      Moralność jest ciężka do jednoznacznej oceny, ale cholernie ciekawie się nią bawi w tekście.

      Z ciężkim bólem przyznaję, że znam osobę, która… uwaga… woli Przeklęte dziecko niż kanon. Poza tym to normalny człowiek, zapewniam. :P

      Usuń
    5. Trafiłyśmy na taki moment, że jednocześnie zaczęłyśmy odpowiadać na swoje komentarze. Ja też odpisałam na komentarz, patrzę, a tu dwa kolejne ;) Never ending story xD

      Okay, zgodzę się, że czarodzieje mieli zaufanie do goblinów w kwestii ich pieniędzy, ale jednocześnie traktowali ich z pewną dozą niechęci i nieufności w innych sprawach. Sam Hagrid mówił Potterowi w KF, że nie należy zadzierać z goblinami. Ale mówimy o "czystym gatunku", który żył sobie równolegle z czarodziejami, prowadził z nimi interesy, ale w zasadzie na tym ich koegzystencja się kończyła. Nie sądzę jednak, żeby czarodzieje równie bezkrytycznie podchodzili do "mieszańca", pół-czarodzieja, pół-goblina. Hagrid też nie bez przyczyny unikał opowiadania o swojej matce-olbrzymce - bał się wyszydzania. Dobrym przykładem są tu też skrzaty domowe - czarodzieje nie mają problemu przy korzystaniu z ich "usług", ale uważają je za podgatunek, mimo że, jak wiemy z sagi, w niektórych dziedzinach magii skrzaty są nawet potężniejsze od niejednego czarodzieja. Potrafiły się dla przykładu teleportować w Hogwarcie, gdzie powinno to przecież być niemożliwe. Czarodzieje, czystokrwiści czy nie, traktują inne gatunki w najlepszym przypadku z pobłażaniem. Nie wspominając o tym, że nawet ci, którzy nie są wrogo nastawieni do mugoli, uważają ich po prostu za debili. Czy to nie podchodzi pod rasizm, gatunkizm, whatever?

      Zaciekawiłaś mnie. Nie jestem wielką fanką dramione (bardziej nie lubię chyba tylko Huncwotów i Lily Evans), ale jestem ciekawa Waszego przedstawienia świata powojennego. U mnie są to już trochę czasy odległe, nowe pokolenie ich nie zna, więc świat jest ukształtowany i stabilny. No i nie wspominając o tym, że ja rzadko piszę całkiem na poważnie. Ale wrzuciłam Was do kolejki oczekujących, może kiedyś do niego dotrę ;p

      O borze wielki i szumiący... Ale że tak normalnie, przeczytała i jej się to podoba? Ale... jak?

      Usuń
    6. Matko, chyba trzeba przerwać tę sekcję komentarzy, bo jedna Twoja uwaga naprowadza mnie na kilka spostrzeżeń i ciężko mi się powstrzymać przed zignorowaniem ich. Perpetuum komentarze, że tak pozwolę sobie skaleczyć łacinę. xD

      Z kwestią nie-ludzi w HP mam kilka problemów, żeby jednoznacznie to ocenić. Przede wszystkim należałoby się zastanowić, jak przebiegał proces uznawania danego gatunku za rozumny, bo tylko taki może być brany pod uwagę w tej naszej dyskusyjce. Przypomina mi się ta piękna scena z Umbridge i centaurami, gdzie ci drudzy byli obrażeni za określanie ich mianem… lecę z pamięci… istot, które mają rozum podobny do ludzkiego. Uważali, że znacznie przewyższają ten gatunek. Co jeśli czarodzieje mylą się w ocenie? Drugi poważny problem: poznajemy te istoty głównie z perspektywy Harry’ego i komentarzy nielicznych ludzi dookoła niego w danej scenie. Trudno to uznać za dostatecznie dużą grupę, żeby określić stosunek jakiegokolwiek stronnictwa.

      Co do goblinów – zgoda, choć to trochę chichot losu, że pół-olbrzym żywił niechęć wobec nie-czarodziejów. Hipokryzja, cholibka!

      Ze skrzatami domowymi problem jest taki, że zostały zniewolone przez czarodziejów, a przez to pragnęły niewolnictwa, jakkolwiek okrutnie to brzmi. Wiadomo która ze stron powinna zostać obarczona winą, ale z drugiej strony stanowisko Hermiony było naiwne (zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie jej relacje ze skrzatami), bo chciała ich uwolnienia, co dla skrzatów było ujmą na honorze i w ogóle katastrofą. ;) Zgredek był jedynym pozytywnym odmieńcem. ^^ Czarodzieje zapewne przyzwyczaili się do takiego stanu rzeczy i już nawet nie próbowali traktować ich z godnością, choć – jak to zawsze bywa – pojawiały się wyjątki.

      Nie wspominając o tym, że nawet ci, którzy nie są wrogo nastawieni do mugoli, uważają ich po prostu za debili. To, to, to! Zawsze uważałam, że uniwersum było pod tym względem niedopracowane. Niby poza zwolennikami Voldemorta każdy chciał bronić mugoli, ale równocześnie uznawał ich za gorszych. Mam kilka argumentów, dlaczego świat czarodziejski to czysta hipokryzja, ale to już Lucjusz wypunktuje w moim opeczku. Jest też inna sprawa, która mnie zastanawiała – jakim cudem pojawiały się małżeństwa mieszane? Przecież te dwa światy – mugolski i czarodziejski – nic nie łączyło, a czarodzieje traktowali nie-czarodziejów z, co najwyżej, pobłażliwością. Jak?! Tego się nie dowiemy. :(

      Ej tam! Nie zmuszaj się. Nie uznaję czytania za czytanie, nie po to przyszłam tutaj. Po prostu: kiedy zaczęłam pisać w oparciu o uniwersum HP, zaczęłam szukać też blogów z nim związanych. Stosunkowo dawno temu szukałam czegoś wartego przeczytania, ale zniechęciłam się po wielu abominacjach, a teraz trafiłam na kilka świeżych, dobrych ficzków, to nadrabiam stracony czas. :P Zresztą pomysł na dramione powstał w oparciu o niechęć do dramione jako takiego. xD Z tą moją znajomą, z którą piszę, wspominałyśmy najgorsze opeczka z tym motywem, które przeczytałyśmy i głowiłyśmy się, jak można byłoby to napisać, żeby nie wyszło nienaturalnie i w miarę kanonicznie. [Jak Ty, ja nie uznaję epilogu Insygniów. Nie mam pojęcia, dlaczego takie pary wymyśliła sobie Rowling, ale nie przemawiają do mnie.] Przez kilka dni prowadziłyśmy zażartą dyskusję nie tylko na temat Dracusia, Mionki i różowych kucyponkach miłości, ale też dotykałyśmy kwestii śmierciożerców po wojnie, ich pozycji w świecie czarodziejów itd. i nie wiadomo jak zaczęłyśmy spisywać ciekawsze pomysły. Początkowo to nigdy nie miało być opowiadanie. XD

      Nie pytaj mnie jak! Nie będę robiła za adwokata diabła. :P Serio, nie mam pojęcia. Po prostu uznała fabułę za ciekawszą, a bohaterów za mniej denerwujących… Ekhem… Ja to tak tu zostawię i odejdę po cichutku.

      Usuń