niedziela, 24 maja 2020

ROZDZIAŁ TRZECI. Zabini

Cmentarz Grove Park był jednym z tych, na które Will i Dee nie zajrzeli wcześniej tego dnia. Leżał na drugim końcu miasta, a na dodatek pod koniec ich wycieczki zaczął padać deszcz, więc dali sobie spokój. Poza tym kto wykopywał zwłoki w biały dzień?

Kiedy wieczorem przybyli na miejsce, po oświetlonym wielkimi reflektorami terenie kręciło się sporo osób, zarówno aurorów, jak i policjantów w odblaskowych kamizelkach. Nie-magowie otaczali cmentarz żółtą taśmą – która w tym kraju była biało-niebieska – świecili latarkami po wszystkich kątach i robili setki zdjęć. Czarodzieje nie wykazywali tyle zainteresowania. Will dostrzegł między nimi znajomego aurora-wilkołaka, górującego nad tłumem przynajmniej o pół głowy, przez co o wiele bardziej było widać jego zniechęcenie.

Potter pewnym krokiem przeszedł pod taśmą i nikt nie próbował go zatrzymać.

— Zabini! — zawołał, gestem zwracając uwagę wilkołaka.

Will z wrażenia niemal udławił się własnym językiem. Zaczął poważnie rozważać wysłanie do autorki książek reklamacji za wprowadzanie czytelników w błąd. Najpierw Nott, teraz Zabini, pomyślał, obserwując zmierzającego w ich stronę mężczyznę. I jakby tego było mało, wilkołak!

— Co mamy? — zapytał Potter.

— To co poprzednio — odpowiedział Zabini, zniżając głos, bo mijała ich kobieta ze srebrnym kuferkiem. — Otwarty grób i absolutny brak śladów magii. Tyle że tym razem zabrano ciało.

— Wiemy czyje?

Zabini zerknął w notatnik.

— Julianna Blackwood, mugolka. Zginęła sześć tygodni temu w wypadku samochodowym na autostradzie. Nic podejrzanego.

Zbliżyli się do nagrobka z czarnego kamienia. Sprawcy potraktowali go brutalniej niż poprzednie – tablicę z nazwiskiem przewrócono, wierzchnią płytę praktycznie roztrzaskano, zapewne w czasie zsuwania z pomnika, a rozkopana ziemia leżała w odległości kilku stóp od mogiły. Ewidentnie działano w pośpiechu.

Will obszedł grupkę nie-magów w niebieskich kombinezonach ochronnych – z pewnością ich skonfundowano, skoro żaden nie zwrócił na niego uwagi – i zajrzał do dołu. Na dnie znajdowała się otwarta trumna, ziejąca białym aksamitem, gdzieniegdzie tylko przybrudzonym błotem. Odłożone na bok wieko zasadniczo nie zostało nienaruszone, jakby ktoś starał się nie uszkodzić zwłok.

— Są jacyś świadkowie? — zapytała Demeter.

Zabini zmierzył ją od stóp do głów ciekawsko-ostrożnym spojrzeniem, które wyraźnie jej się nie spodobało. Zacisnęła usta i popatrzyła mu wyzywająco w oczy, co przy jej pięciu stopach oraz sześciu calach wzrostu było nie lada wyzwaniem – może nie należała do szczególnie niskich osób, ale Zabini był przynajmniej o stopę wyższy. Dłuższy kontakt wzrokowy mógłby skończyć się potężnym urazem karku.

Ten to nie musi się martwić, że będą patrzeć na niego z góry, stwierdził Will. Mimo że sam mierzył sześć stóp, przy tym facecie wyglądał jak przedszkolak. I to znerwicowany, bo obecność wilkołaka mimowolnie wprowadzała go w ciągły stan gotowości.

— To was oprowadzał po biurze dzieciak Pottera, prawda? — rzucił Zabini.

Wspomniany Potter zdecydował się w końcu odezwać.

— To są panna Silverfield i pan Lesage.

Porucznik Silverfield i młodszy auror Lesage — poprawiła Dee, wyciągając dłoń do Zabiniego, a Will po chwili wewnętrznej walki poszedł za jej przykładem.

Brwi Zabiniego podjechały do góry. Will zmieszał się, lecz niepotrzebnie, bo Zabini wyraził tylko uprzejme zdziwienie:

— Amerykanie?

— Świadkowie? — powtórzyła Dee z naciskiem.

Zabini milczał przez moment, przyglądając się jej uważnie. Wreszcie wskazał długopisem na mężczyznę kręcącego się na obrzeżach wyznaczonej taśmami strefy.

— Jeden. Twierdzi, że widział po zmroku dwóch facetów wychodzących boczną bramą. Mieli ze sobą łopaty i długi worek, ale nie wie, gdzie poszli. Davidson przeczesał teren wokół cmentarza, ale też nie znalazł pozostałości magii, więc raczej się nie deportowali. Bagnold i O’Connor mieli rozejrzeć się trochę dalej, choć… wątpię.

— Czyli ktoś się z nimi spotkał i zabrał ciało.

— Bez użycia zaklęć? — upewnił się Zabini, znów unosząc brwi. W jego głosie brzmiało powątpiewanie.  — Potter, to na pewno sprawa dla nas? Od kiedy zajmujemy się mugolskimi świrami?

Nie uzyskał odpowiedzi. W zasadzie Potter pewnie nawet nie słyszał jego pytania, zajęty bieganiem po cmentarzu, wydawaniem rozkazów i krzyczeniem na czarodziejów, którzy nagle z większym zapałem zabrali się do pracy. Szef aurorów był nadzwyczaj energiczny i zaangażowany, co Will uznał za dziwną, ale przyjemną odmianę.

Za to Dee zmarszczyła nos.

— To my prosiliśmy o przyjrzenie się takim przypadkom — wyjaśniła Zabiniemu. — Mieliśmy podobne w Stanach.

— Czyli?

— Zaginione ciała, czarna magia, podejrzane praktyki…

Potter wrócił do nich, narzekając na niechętne nastawienie aurorów oraz plączących się pod nogami i przeszkadzających w pracy niemagicznych policjantów. Zabini zignorował go.

— Moment, że niby jakie podejrzane praktyki? Nie mówimy chyba o nekromancji?

Demeter popatrzyła na niego w milczeniu, mrużąc oczy.

— Dokładnie o tym mówimy — przyznała ostrożnie. Również na jej twarzy malowała się niepewność. — Nie wydaje się pan zdziwiony, zgorszony, czy cokolwiek — dodała po namyśle. — Myślałam, że rzadko macie z czymś takim do czynienia.

Zabini parsknął, wkładając notes do wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym posłał im krzywy uśmiech.

— Mieć, to może i nie mamy, ale w szkole byłem Ślizgonem — rzucił z nutą rozbawienia, które wydało się Willowi niestosowne w tej sytuacji. — Uczniowie z innych domów zawsze uważali, że podejrzane praktyki to nasza specjalność.

— Mieli rację?

— Cóż…

— Szefie, teren czysty — przerwał im obcy głos.

Podszedł do nich wysoki, młody mężczyzna ubrany jak na tajniaka przystało – w skórzaną kurtkę i jeansy. Włosy miał w naturalnym odcieniu ciemnego blondu, gładko zaczesane, a dodatkowo nawet jednego kolczyka czy tatuażu.

— Kto to? — zapytał, wskazując na Willa i Dee.

— Porucznik Silverfield i młodszy auror Lesage — odparła szybko Demeter. — Wydaje nam się, że ukrywa się u was nasz podejrzany.

— Romulus Bagnold — przedstawił się auror, otwierając szerzej oczy ze zdumienia, gdy potrząsał jej dłonią. — Nie wiem, czemu tego waszego podejrzanego miałoby interesować porywanie mugolek, i to dawno martwych. Zresztą, w promieniu trzech przecznic nie znaleźliśmy żadnych pozostałości magii. — Wzruszył ramionami. — Wprawdzie odczyty zrobiły się mętne w okolicy Chinbrook Meadows, ale mieszka tam rodzina czarodziejów, więc… No wiecie, kicha.

— A co z niemagicznymi śladami?

— Policja sprawdza.

— I to by było na tyle — mruknął Zabini. — Podejrzane praktyki podejrzanymi praktykami, ale nie mamy się czego uczepić.

Bagnold spojrzał na niego pytająco.

— Nie chcesz wiedzieć, dzieciaku.

— Jasne. Zbieramy się?

Teraz obaj wbili wzrok w Pottera, który dwa kroki dalej prowadził przyciszoną wymianę zdań ze starszym mężczyzną wyglądającym na niemagicznego detektywa. Zabini pokręcił głową i zagwizdał cicho przez zęby.

— Potter, zwijamy się?

— Ach, tak, tak — wymamrotał Potter, machnąwszy ręką.

Zabini westchnął, przewrócił oczami i kazał Bagnoldowi odesłać do domów resztę sfrustrowanego zespołu.

— Dobra, a teraz chciałbym od początku — rzucił wilkołak, kiedy młodszy kolega bez słowa sprzeciwu ruszył w głąb cmentarza, natomiast ich szef nie przerwał dyskusji z nie-magiem. — Wspomnieliście, że mieliście coś takiego u siebie, więc chętnie się dowiem więcej. I domagam się szczegółów, z nazwiskami. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że lecieliście na drugi koniec świata tylko z ciekawości, świstokliki międzynarodowe to koszmar na czterech kółkach.

Dee zawahała się.

— Słuchajcie — powiedział miękko Zabini — ja wszystko rozumiem, dobro śledztwa i tak dalej, ale z tego tam — wskazał Pottera głową — niech go szyszymora pocałuje w zad, jest niewielki pożytek i radzę nie liczyć na więcej. Na czarnej magii zna jak ja na balecie. Nie umiem tańczyć, jeśli potrzebujecie uściślenia.

Potter nie zauważył, że został publicznie obrażony.

Will uśmiechnął się mimowolnie. Do licha, wilkołak czy nie, kupił go tą szyszymorą.

Dee w końcu skapitulowała.

— Tak, mamy podejrzanego, nazywa się Deus Badfaith.

— Prawdziwe nazwisko?

— Wątpię, ale innego nie znamy.

— Więc już go nie lubię — prychnął Zabini. — Każdy, kto nadaje sobie tego typu nadęte imię, musi być zapatrzonym w siebie dupkiem z ego wielkości Mount Everest. Skąd wiecie, że to on? Albo nie, czekajcie — nagle zmienił zdanie. — To się zapowiada na dłuższą opowieść, a takich lepiej nie prowadzić na pusty żołądek. Niedaleko jest fajna knajpka, dobre żarcie i niskie ceny.

Will i Dee nie byli głodni, jednak przystali na propozycję. Potter z kolei nie wyraził chęci towarzyszenia im, dlatego zostawili go w bramie cmentarza.

Wspomniany lokal należał do nie-magów. Faktycznie było w nim bardzo przytulnie, choć o tej porze niemal pusto, tuż przy wejściu siedziało jedynie starsze małżeństwo. Właściciel, chudy mężczyzna o poprószonych siwizną włosach, widocznie znał Zabiniego, bo przywitał go z radością i osobiście podał kartę. Potem ofukał kręcące się za barem dwie młode dziewczyny w fartuszkach, które czmychnęły na zaplecze. Po chwili jedna wyłoniła się stamtąd z dzbankiem lemoniady.

Will czuł się cokolwiek niezręcznie – zaczynał szczerze Zabiniego lubić, bo po prostu inaczej się nie dało. Gdy wreszcie pozbyli się Pottera z zasięgu wzroku i przestał wszystkim działać na nerwy, Zabini okazał się naprawdę równym gościem. I tylko Willa gryzły wyrzuty sumienia, bo gdzieś z tyłu głowy wciąż plątało mu się to nieszczęsne wilkołactwo. Choć bardzo się starał, nic nie mógł poradzić na wpajane od dzieciństwa przekonania.

Zabini wydawał się nie zauważać wewnętrznych rozterek, które zapewne malowały się Willowi na twarzy. Nie dostrzegał także zaciśniętych ust ani zmarszczonych brwi Demeter, siedzącej na samym brzeżku krzesła i gotowej w każdej chwili rzucić się do ataku. Lub ucieczki.

— No to jak w końcu jest z całym tym waszym mordercą? — zapytał beztrosko Zabini, kiedy kelnerka ustawiła przed nimi talerze i ponownie wyszła przez obrotowe drzwi.

— Nekromantą — skorygowała Dee.

Zabini zakręcił w powietrzu widelcem.

— Jeden pies, założę się, że mordowanie mu nie straszne.

— Akurat ma pan rację.

Kłopot z Badfaithem był taki, że mimo kilku pudeł dokumentów, przez prawie dwa lata nie zdołali go złapać. Co do jego winy mieli nawet nie sto, a dwieście procent pewności.

Pierwsze próby swoich makabrycznych eksperymentów podejmował jeszcze na uczelni, gdzie wykładał transmutację stosowaną. Wyrzucili go po zaledwie półtora roku za nieetyczne doświadczenia na zmarłych, których brał nie wiadomo skąd. Zapewne już wtedy plądrował cmentarze, lecz na razie ukradkiem i nie zostawiając śladów. Po jego zwolnieniu z akademii przez jakiś czas było cicho, aż w końcu zaczęły pojawiać się „zużyte” ciała – trzy wypłynęły w zatoce rzeki Hudson, dwa kolejne kojoty rozciągnęły po pustyni Mojave, jedno pies jakiegoś nieszczęśliwego nie-maga znalazł w lesie w pobliżu Seattle. Nie-magowie rozpisywali się w gazetach o satanistycznych rytuałach w całym kraju i w pewnym momencie zainteresowała się tym MACUSA.

— Powołano ekspertów od czarnej magii — wyjaśniła Dee, wycierając sos z brody. — Mieliśmy szczęście, że jeden z nich też wykładał w Akademii Sztuk Magicznych i zdarzyło mu się widzieć niektóre prace Badfaitha.

— W zasadzie to bezpośrednio przyczynił się do jego zwolnienia — wtrącił Will.

— Pewnie Badfaith nie pałał do niego gorącym uczuciem — sarknął Zabini.

— Raczej nie, profesorek zniknął kilka dni później.

— Ciała nie odnaleziono?

Will pokręcił głową.

— Znaleziono. Nie wyglądało to ładnie. Oczywiście w tym momencie Badfaith awansował na pierwsze miejsce na naszej jednoosobowej liście podejrzanych.

— Ale nie mogliśmy mu nic udowodnić — dodała Demeter.

W sumie krótkim czasie zamordowano jeszcze pięć osób, lecz tylko jedna miała jakikolwiek związek z Badfaithem. Euphenia White była jego asystentką na uczelni, a, jeśli wierzyć plotkom, także kochanką. Do chwili zaginięcia aurorzy przesłuchiwali ją kilka razy, pojawiły się również podejrzenia o współudział, jednak kobieta nie ujawniła nic ponadto, co już było wiadome. Potem zapadła się pod ziemię. Może wiedziała coś więcej, niż mówiła i szantażowała Badfaitha, albo po prostu go zostawiła i dlatego postanowił się jej pozbyć, bo po tygodniu para czarodziejów oglądała mieszkanie do wynajęcia po drugiej stronie Nowego Jorku i natrafiła na zmasakrowane ciało w wannie. Biuro miało nie lada problem, żeby je zidentyfikować.

— Ale tym razem popełnił błąd. Sąsiadka zauważyła go pod drzwiami mieszkania White w dzień zaginięcia. Pewnie on jej nie zauważył, dzięki czemu przeżyła. Nie-magowie wysłali swojego rysownika, czy jak to się nazywa, i zrobili portret pamięciowy.

Po kilku godzinach opublikowano go w gazetach w całym kraju, magicznych i nie, ale Badfaitha nie dało się namierzyć. Za to zaczął bezczelnie niszczyć groby, niemal w biały dzień. Większość ciał zabierał ze sobą, lecz raz na jakiś czas zostawiał któreś w parkach lub na parkingach pod galeriami handlowymi, czyli miejscach często odwiedzanych przez dużą ilość osób. MACUSA starała się opanować panikę wśród nie-magów i czyścić pamięć, ale była to syzyfowa praca.

Aż pewnego dnia nastała kompletna cisza – żadnych profanacji na cmentarzach i umarlaków na placach zabaw.

Po czym w Londynie rozkopano dwa groby.

Zabini stuknął o stół pustym kuflem po piwie.

— Chyba uznał, że dobrze mu zrobi zmiana otoczenia.

— Lub byliśmy blisko i salwował się ucieczką — stwierdziła Dee, wzruszając ramionami. — Może zamierzał całkiem porzucić eksperymenty, ale nie potrafił.

— Nie da się tak łatwo uwolnić od czarnej magii, zwłaszcza, gdy używało się jej latami — mruknął Zabini. — To jak nałóg.

Will przyjrzał mu się uważnie, zastanawiając, czy Zabini mówił to z własnego doświadczenia. Wcześnie wprawdzie przyznał, że Ślizgonów podejrzewano o różne rzeczy, zwłaszcza te złe, lecz jakoś trudno uwierzyć, że wszyscy siedzieli w czarnej magii. Ministerstwo Magii nadal stało, londyńskie ulice nie były pełne mordujących się wzajemnie czarodziejów, a aktualnie szalejący po nich nekromanta przybył zza oceanu.

Zabini spojrzał na swój zegarek i wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, coś pomiędzy jęknięciem a warknięciem. Demeter, która w trakcie posiłku trochę się rozluźniła, teraz znów napięła się jak struna. Willowi udało się nie zerwać z krzesła.

— Jestem trupem — wymamrotał Zabini, jak gdyby nigdy nic machając na kelnerkę. — Żona mnie zamorduje, miałem być w domu przed północą — wyjaśnił w odpowiedzi na wbite w niego pytające spojrzenia. — W każdym razie rozejrzę się na mieście, może się czegoś dowiem. Przecież gość nie żyje w próżni, musi się gdzieś zaopatrywać w składniki do rytuałów. Zapytam też znajomego, zna się na tego typu okropieństwach i najwyżej pogrzebie w swojej skarbnicy wiedzy czarnoksięskiej.

— Nekromanta? — zapytała ostrożnie Dee.

Skrzywił się.

— Aktualnie jedynie przesadnie ciekawska osoba z zamiłowaniem do wszystkiego, co niebezpieczne i zakazane. Lubi też dużo wiedzieć, więc jeśli w okolicy pojawił się jakiś czarnoksiężnik, na pewno słyszał plotki.

— Nie dostaniemy nazwiska, co?

— Wierzcie mi, nie musicie, jest jeszcze mniej dyskretny od waszego nekromanty.

Mimo ich protestów, uparł się, by zapłacić cały rachunek, a potem deportował się niemal wprost sprzed restauracji. Była to ciasna i rzadko uczęszczana uliczka, o tej godzinie zupełnie pusta, więc i tak nikt by tego nie zauważył.

Will nie zgodził się na metro. A raczej autobus, pociąg, metro i znów pociąg, jak poinformowała ich aplikacja w telefonie. Will nie zamierzał w środku nocy krążyć po mieście i zażądał, żeby zaczęli podróżować jak ludzie – używając teleportacji, bo po to ją w końcu wymyślono. Demeter początkowo protestowała, jednak najwyraźniej i u niej zmęczenie wzięło górę.

Wylądowali w małym parku dwie ulice od Radnor Road, nie chcąc budzić połowy osiedla trzaskiem aportacji. Było już grubo po północy.

W drodze do Potterów Dee oznajmiła, że przeznaczą niedzielę na przejrzenie akt i sprawdzenie starych tropów. Upierała się, że nie istniały zbrodnie doskonałe, więc musieli coś przeoczyć.

— Zodiak — mruknął sennie Will.

— Proszę?

— Niemagiczny seryjny morderca z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Można mu było udowodnić pięć ofiar śmiertelnych i kilka rannych, przyznał się do trzydziestu siedmiu, ale nigdy go nie złapano.

Popatrzyła na niego jak na idiotę.

— To jakim cudem się przyznał?

— Wysyłał listy do gazet — odparł Will. — Lubił się chwalić.

— Jak… Mniejsza. — Machnęła ręką. — Co nas obchodzi jakiś niemagiczny morderca z manią wyższości? I to sprzed pół wieku. Raczej nie pomoże nam w złapaniu Badfaitha.

Dom był ciemny i cichy, dlatego zdjęli buty jeszcze pod drzwiami i na palcach ruszyli na górę, klnąc na skrzypiące schody.

Will z premedytacją odpuścił trening. Doszedł do – w tamtej chwili wydawało mu się, że całkiem sensownego – wniosku, że trochę mijało się to z celem, skoro za zaledwie kilka godzin powinien wstawać i czekała go następna porcja ćwiczeń. Zresztą od czasu do czasu nawet jemu należało się coś od życia.

Codzienny raport także postanowił wysłać do Chrisa dopiero rano, gdy już będzie zdolny do logicznego myślenia. Silnej woli wystarczyło mu jedynie na wzięcie dwuminutowego prysznica, zanim dosłownie padł na twarz na łóżko, nawet nie ściągając haftowanej narzuty, a o przykryciu się nie wspominając. Przemknęło mu jeszcze przez głowę, że niewątpliwie obudzi się przez to zmarznięty i połamany, ale ostatecznie wyczerpanie go pokonało.

Poranek nie był tak zły, jak się początkowo obawiał, choć budzik potrzebował trzech podejść, żeby wyrwać Willa z kamiennego snu.

— Jeśli nie mają państwo innych planów, po śniadaniu możemy was przenieść na Grimmauld Place — oznajmiła pani Potter, stawiając na stole wielki półmisek z pieczonymi kiełbaskami. Następnie przypłynęły maślane bułeczki, dwa rodzaje dżemu, talerz tostów z serem, płatki kukurydziane oraz karton mleka. — Na szczęście nie macie dużo bagaży, więc powinniśmy się zabrać za jednym razem. Po drodze możemy wstąpić do marketu po zakupy spożywcze, bo dawno tam nie nocowaliśmy i obawiam się, że tamtejsza spiżarnia świeci pustkami.

Demeter zamarła z wyciągniętą ręką i widelcem zawieszonym nad kiełbaskami. W pomieszczeniu nie było nikogo poza nią, Willem i krążącą na trasie kuchnia-jadalnia panią domu – pani Potter wyjaśniła, że jej mąż wyszedł z domu wczesnym rankiem, nie mówiąc gdzie i po co, a dzieci nadal spały. Mimo to kobieta przygotowała taką ilość jedzenia, że najadłaby się połowa sąsiadów i jeszcze by zostało.

— Dlaczego? — wyrwało się Dee. — Znaczy — opanowała się — bardzo dziękujemy, ale wydawało mi się, że jeszcze nie została podjęta decyzja, czy skorzystamy z państwa propozycji.

Pani Potter spojrzała na nią jak na wyjątkowo tępe dziecko.

— To najbardziej sensowne wyjście — stwierdziła, ruszając z powrotem do kuchni.

— Nie możemy nadużywać państwa gościnności…

— Bzdura!

Dee szybko się przekonała, że Teddy Lupin miał rację. Gdy pani Potter coś sobie postanowiła, żadna siła na niebie i ziemi nie zdołała jej przekonać do zmiany zdania.

Dwa-zero dla Clary Potter.

Samochód Potterów sprawiał niebezpieczne wrażenie, jakby lada moment miał wyzionąć ducha na środku ulicy, ale pani Potter widocznie to nie przeszkadzało. Mamrocząc pod nosem, zmuszała ten gruchot do wykonywania dzikich manewrów, od których włos się jeżył na głowie. Skręcała ostro w ciasne uliczki, szaleńczo wyprzedzała, co tylko się dało – jak również to, czego teoretycznie dać nie powinno się – i wciskała się w najmniejsze wolne przestrzenie między tkwiącymi w korku pojazdami, nic sobie nie robiąc z wygrażających jej kierowców. Raz przecięła skrzyżowanie tuż przed wypchanym po brzegi, dwupiętrowym autobusem, prawie doprowadzając Willa do ataku serca. Will przeżył już w życiu jeden wypadek samochodowy i nie zamierzał tego powtarzać.

Minęło przynajmniej parę tysięcy lat, zanim auto zatrzymało się gwałtownie jednym kołem na chodniku. Will z trudem oderwał palce od uchwytu nad drzwiami i na trzęsących się nogach wygramolił się na zewnątrz. Miał ochotę upaść na kolana i ucałować ziemię.

Otaczające niewielki placyk budynki nie wyglądały zachęcająco – powybijane okna, upstrzone graffiti ściany, obdrapane drzwi oraz zaniedbane trawniki ozdobione górami śmieci. Wypielęgnowana fasada numeru dwunastego lśniła niczym ostoja czystości i porządku. Niskie, żelazne ogrodzenie zostało pomalowane na radosny, intensywnie żółty kolor, po obu zaś stronach prowadzących do drzwi wejściowych schodków rosły ogromne krzaki różanecznika. Will głośno się nimi zachwycił, czym zasłużył sobie na zachwycony uśmiech pani Potter i uniesione brwi Dee.

— Serio? — szepnęła Demeter, gdy pani Potter zajęła się przetrząsaniem zawartości torebki w poszukiwaniu kluczy. — Rododendrony?

— Po prostu jestem miły.

— Ale, na bogów, rododendrony? — zakpiła. — Skąd w ogóle wiesz, co to jest?

Will wzruszył ramionami.

— Mama hoduje — przyznał.

W dolnym hollu, zadbanym, choć wąskim i trochę ponurym, Will odruchowo rozejrzał się za stojakiem na parasole zrobionymi z nogi trolla. Nie zaskoczył go jego brak, ani nieobecność długich, przeżartych przez mole zasłon, oznaczająca, że próżno również szukać rzucającego wyzwiskami portretu poprzedniej właścicielki lokalu. Na ciemnozielonej tapecie wisiał za to rząd złotych ramek – czarno-białe, ruchome fotografie przedstawiały głównie czterech nastoletnich chłopców. Z pozostałych zdjęć machali do wchodzących Potterowie w różnym wieku i konfiguracjach oraz młody Harry Potter i jego przyjaciele z czasów szkolnych. Mężczyzna, starszy o kilka dekad, niewiele się od tamtej chwili zmienił.

Kuchnia była słabo oświetlona z racji umiejscowienia w piwnicy, jednak przestronna, a salon wyglądał przytulnie. Natomiast sypialnie przypominały pokoje hotelowe – schludne i jasne, lecz minimalistycznie urządzone. Demeter nie ukrywała jednak, że podobało się to bardziej niż pastelowe kolory i tapety w kwiatki.

Oczywiście, jak zapewniała pani Potter, wzdłuż schodów nie wisiały tabliczki z odciętymi głowami skrzatów domowych. Zapewne w domu brakowało też innych opisanych w książkach artefaktów, atakującego przechodniów zegara, zmumifikowanej głowy przodka czy upiornej pozytywki. Will czuł odrobinę zawodu, w końcu w książkach właśnie te rzeczy nadawały Grimmauld Place swoisty klimat, lecz jednocześnie mu ulżyło. Wizja połknięcia przez wannę w połowie kąpieli jak w filmie o pogromcach duchów nie wydawała się zachęcająca.

Z drugiej strony pani Potter prędzej zrównałaby to miejsce z ziemią, niż pozwoliłaby komukolwiek w nim zamieszkać, gdyby cokolwiek mogło zaburzyć jej obraz perfekcyjnego domu.

Jak zaplanowała Demeter, resztę dnia spędzili nad dokumentami, a mieli ich kilka pudeł, dużych i ciasno upchniętych. Znaleźli tam tylko kolejne pokładyi frustracji. Will nie spodziewał się niczego innego, skoro sam osobiście wypełnił parę z tych teczek, opisał większość map i zdjęć z miejsc zbrodni, a nawet razem z Belle pokusili się kiedyś o stworzenie, na wzór nie-magicznych kryminologów, dokładnego profilu psychologicznego Badfaitha. Niestety Badfaith kichał na ich analizę i robił, co mu się żywnie podobało.

Mimo braku efektów Dee i tak odpuściła dopiero późnym wieczorem, po tym jak Will zagroził, że wrzuci pudła do kominka i podpali.

— I tak powinniśmy kłaść się spać — mruknęła niechętnie, zerkając na stojący w salonie zegar z wahadłem. — O dziewiątej ma się zjawić świstoklik i chyba lepiej, jeśli odbierzemy z niego zespół, zamiast skazywać go na tę szaloną biurwę.

— Och, dzięki bogom — westchnął Will.

Zerwał się na równe nogi i natychmiast tego pożałował, gdy coś strzyknęło mu w kręgosłupie. Wybiegł na korytarz, nie dając Dee szansy na zmianę zdania. Klnąc na pod nosem, pokuśtykał do swojego pokoju, gdzie pośpiesznie przebrał się w strój do ćwiczeń.

Potrzebował zajrzeć na swoją pocztę, jednak Grimmauld Place dwanaście również okazało się być strefą wolną od zasięgu.

 

Re: Spotkanie z gwiazdą cd

od: Chris Sayre 2 <ch.sayre@magicmail.com>

do: mnie <will.h.lesage@magicmail.com>

 

Stary, ale masz szczęście…

 

– pisał Chris w odpowiedzi na porannego maila Willa o podwieczorku z Teddym Lupinem i jego rodziną.

 

…Naprawdę powinieneś zacząć robić sobie z nimi zdjęcia albo chociaż zbierać autografy, bo chyba nikt ci nie uwierzy, jak wrócisz do domu. Stary, skoro w trzy dni zaliczyłeś tyle spotkań, pewnie w ciągu tygodnia poznasz każdego, kto tylko pojawił się w książkach. To dopiero byłby odjazd!

Choć z tym Nottem to jak dla mnie lekkie przegięcie. No i ten auror-wilkołak. Angole są świrnięci.

U nas kompletne nudy. Collins szaleje, bo przyszły nowe wytyczne o zasadach tajności w czasie pościgu za podejrzanym i próbuje wymusić na nas, żebyśmy zaczęli ich używać. Taa, już widzę, jak biegamy po mieście w pelerynach niewidkach. Na morderców też je mamy zarzucać, żeby nie-magowie przypadkiem ich nie zauważyli? Poza tym od czego, do ciężkiej cholery, jest F.B.C.V.N.O., no nie? Przecież muszą mieć tam jakieś zajęcie, inaczej dupy zaczną im przyrastać do aksamitnych krzeseł. Powinni nam dziękować za dostarczanie im zajęcia.

Żona Blacka wreszcie dowiedziała się o jego kochance i wywaliła go na zbity pysk i teraz wyżywa się na stażystach. Na nas też próbował, ale pokazaliśmy mu z Lucią i Donem, co o tym myślimy, więc dał spokój.

Nigdy nie zgadniesz. Donnellowi i Greyrockowi w końcu udało się złapać tego amatora złotej biżuterii z Upper East. Donnell skończył pościg na ostrym dyżurze magicznym, bo, uwaga, uwaga, worek z fantami o mało nie odgryzł mu łapy. Mówiłem, że kretyn nie pociągnie tygodnia bez szpitala, więc wisisz mi dziesięć dragotów. Jeszcze parę zakładów z tobą i kupię sobie nową kurtkę ze smoczej skóry, więc polecam się.

A z przyjemniejszych rzeczy – poznałem wczoraj na mieście fajną laskę, taka dziesięć na dziesięć. Blondi, niebieskie oczy, może ciut za niska, ale, stary, co za tyłek! Normalnie nie można oderwać oczu. Tyle że starzy pewnie mnie zabiją, jak się dowiedzą, że nie jest czarownicą.

 

Will uśmiechnął się do siebie. Chris zawsze miał skłonność do nie-magów, zwłaszcza w kwestiach romantycznych. Jego rodzina, składająca się głównie z radykalnych czystokrwistych tradycjonalistów, podchodziła do tego co najmniej niechętnie. Rodzice kilka razy grozili mu wydziedziczeniem, jeśli dalej będzie umawiał się z nie-magicznymi dziewczynami, a niektórzy krewni na wszelki wypadek od jakiegoś czasu nie zapraszali go na uroczystości, śluby, pogrzeby, rocznice. W zasadzie wszyscy z jego najbliższego otoczenia mieliby spory problem z zaakceptowaniem czarownicy bez magicznego rodowodu, już nie wspominając zupełnym nie-magu.

Will miał szczęście, że jego rodzina nie była aż tak restrykcyjna w kwestii wybranki serca.

Nie, żeby jakąś posiadał, ku wielkiej zgryzocie babci.

„Znalazłbyś sobie w końcu jakąś pannę”, powtarzała mu przy każdej niedzielnej wizycie, rodzinnym spotkaniu i gdy dzwonił z życzeniami urodzinowymi. „Nie musi być piękna, może nawet lepiej, żeby nie była też za mądra, to dłużej z tobą wytrzyma, byleby umiała gotować. Najedzony mężczyzna, to szczęśliwy mężczyzna, a ty zdolności kucharskich nie masz, więc daleko nie pociągniesz.”

Will poczuł się dotknięty tą uwagą, bo co prawda nie nadawał się na szefa kuchni w pięciogwiazdkowej restauracji, ale umiał wstawić wodę na herbatę, nie ryzykując spalenia mieszkania. Robił też niezłe naleśniki, z kolei w potrawach z makaronu powoli osiągał mistrzostwo.

Oczywiście babcia nie widziała w tym powodu do dumy, raczej kolejny dowód na ciężki przypadek nieudacznictwa.

„No chyba nie jesteś jak twój kuzyn George, prawda?“, zapytała głośno na kolejnym przyjęciu. Ciocia Florence – siostra ojca Willa, a przy okazji matka kuzyna George’a, który kilka miesięcy wcześniej przeniósł się na stałe do Miami, żeby zamieszkać ze swoim długoletnim chłopakiem – o mało nie zadławiła się ciastem czekoladowym. Jej mąż, wujek Leyb, wyglądał na urażonego.

Will zdecydowanie nie był jak kuzyn George, po prostu od niezbyt miłego rozstania z Marion po prostu miał pecha do związków – żaden nie przetrwał dłużej niż miesiąc. Oczywiście Chris twierdził, że dzięki temu Will był doskonałym przykładem, dlaczego nie powinno się wiązać na stałe jeszcze w szkole. Jego zdaniem po pięciu latach człowiek wypadał z obiegu.

Chris na każdy temat miał zestaw idiotycznych uwag rodem z kącika porad w New York Times Magic, prawie jak babcia Willa.

 

Re: Re: Spotkanie z gwiazdą cd

od: ja <will.h.lesage@magicmail.com>

do: Chris Sayre 2 <ch.sayre@magicmail.com>

 

Na Twoim miejscu nie liczyłbym na szybką spłatę. Odkąd wynająłem mieszkanie, ciągle jestem pod kreską, nie wiem, jakim cudem udaje mi się opłacać rachunki. I, jak cię znam, a znam lepiej niż ty samego siebie, tę laskę i tak rzucisz za kilka tygodni, więc w czym problem?

Usiądź wygodnie, bo padniesz trupem, gdy się dowiesz, gdzie się właśnie wprowadziliśmy. Na Grimmauld Place 12!

CZAISZ TO?!

Człowieku, cholerne Grimmauld Place!

Znaczy nie do końca wygląda jak w książkach i filmach, jest dużo czyściej, no i nie ma tego całego krwiożerczego pieprznika, więc nie muszę się bać, że kibel znienacka postanowi mi odgryźć tyłek. Z jednej strony nie mogę narzekać, w sumie lepiej mieć tyłek, niż go nie mieć, ale też trochę szkoda. Mogli chociaż zostawić sobie na pamiątkę ten cholerny stojak na parasole z nogi trolla. Jeśli kiedykolwiek istniał. Ale właściwie jest tu całkiem spoko, może trochę nudno, ale Dee nie narzeka za bardzo – mówi, że u Potterów dostawała rozstroju nerwowego. Fakt, było tam cukierkowo, ale nie jakoś tragicznie, można było się przyzwyczaić do tapet w kwiatki i haftowanych poduszek. Poza tym pani Potter świetnie gotuje i to w takich ilościach, że pewnie niedługo zaczęlibyśmy się toczyć.

Co do tego spotykania sławnych ludzi – trzy dni wystarczają, żeby zauważyć, jak bardzo autorka naściemniała w książkach. Na przykład weźmy takiego Blaise’a Zabiniego – to w zasadzie równy gość, nie nadęty bubek jak opisywano go w książkach. No i nic tam nie było wspomniane, że to wilkołak.

A właśnie, bo zapomniałem ci rano napisać, że okazało się, że to właśnie Zabiniego spotkaliśmy wtedy Kwaterze Głównej i że naprawdę jest aurorem. Więc najpierw auror-Nott, a teraz jeszcze auror-wilkołak-Zabini i prawię boję się pomyśleć, jak to naprawdę jest z innymi śmierciożercami, bo jeszcze się okaże, że Draco Malfoy został ministrem magii. Skoro ma przyrodnie rodzeństwo, o którym nic nie było w książkach, inne rzeczy też mogą wyglądać inaczej.

Stella jest w sumie bardzo miła, może trochę milcząca, ale wcale nie wydawała się zadzierać nosa czy coś. A mogłaby. Człowieku, żebyś Ty ją widział… Z takim wyglądem mogłaby co miesiąc pojawiać się na okładkach magazynów i to bez retuszu. To jedna z tych lasek, do których prawie strach zagadać. No, dobra, ja bym się bał, bo ty pewnie zaraz byś do niej poleciał z tym swoim gł…

 

— Czemu tu sterczysz?

Will niemal upuścił telefon.

— Kobieto! — jęknął na widok Dee. — Chcesz, żebym dostał zawału mając zaledwie dwadzieścia cztery lata?

Uniosła brwi.

— Jesteś wykwalifikowanym aurorem — zauważyła szyderczym tonem. — Powinieneś w ułamku sekundy zmieść mnie z powierzchni ziemi, a nie dostawać zawału, stercząc jak ostatni kretyn na rogu ulicy. Nie świadczy to zbyt dobrze o tobie, wiesz?

Will szybko dokończył pisanie i wrzucił komórkę do szerokiej kieszeni bluzy. Dee miała na sobie bardzo podobny strój, czyli dresowe spodnie oraz szarą kangurkę z wielkimi, granatowymi literami „USAA” na plecach. Jednak bluza Demeter nosiła wyraźniejsze ślady zużycia – wynikało to przede wszystkim z faktu, że Dee była aurorem od przeszło dekady, podczas gdy Will skończył akademię zaledwie przed dwoma laty.

— Wolę myśleć, że po prostu jestem z natury miłą osobą.

Dee prychnęła.

— Jasne.

Przeprowadzka na Grimmauld Place wciąż ujawniała swoje dobre strony, jak na przykład to, że nawet w środku nocy nie musieli zakradać się na paluszkach do swoich pokoi. Mogliby obudzić co najwyżej mieszkające w deskach podłogowych korniki.

Miała też minusy – rano nie czekało na nich śniadanie.

— Chyba zaczynam tęsknić za panią Potter — mruknął Will znad ekspresu do kawy. — A to coś nie działa.

— Może użyj różdżki, co?

— Jest siódma trzydzieści, nie oczekuj ode mnie zbyt wiele.

Dee spojrzała w sufit.

— Pośpiesz się, z łaski swojej.

Nie znając za dobrze terenu wokół ministerialnej budki telefonicznej, znów byli skazani na podróż metrem. Na szczęście zajęło im to jedynie pół godziny i to bez przesiadek. Drugie tyle potrzebowali na przedarcie się przez chaos szalonego brytyjskiego Ministerstwa Magii i w efekcie do Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów wpadli dosłownie w ostatnim momencie, sapiąc i ociekając potem.

Pani Johnson zmierzyła ich wzrokiem.

— Nareszcie państwo są — cmoknęła z niezadowoleniem.

W tej samej chwili po środku dużego i całkowicie pozbawionego wyposażenia pomieszczenia zakotłowało się. Błysnęło, świsnęło i z nicości wyskoczyły cztery osoby.

Mills zachwiał się i wpadł na panią Johnson. Wybełkotał nieskładne przeprosiny.

Dee wypuściła ciężko powietrze.

— Witamy w Wielkiej Brytanii — powiedziała cierpko urzędniczka, wygładzając elegancką, ciemnoszarą szatę. — Mam nadzieję, że mieli państwo przyjemną podróż. Proszę o okazanie różdżek i pozwoleń na podróż międzynarodową oraz przygotowanie bagażu do kontroli.

Will pomodlił się w duchu, żeby Mills nie postanowił zapakować do walizki pół tuzina butelek whisky.

— Co za bajzel — stwierdził Dave, kiedy opuścili port i zderzyli się z brytyjską ministerialną codziennością. — Zawsze tak jest, czy postanowili nas godnie przywitać?

Ciesz się, że windy działają — poradził mu Will.

Belle i Ilia też rozglądali się z zaciekawieniem, podczas gdy Mills uparcie wpadał na kolejnych przechodniów. Jak na siebie wyglądał wyjątkowo porządnie – pogniecione, ale przynajmniej czyste ubrania, najwyżej tygodniowy zarost oraz gładko zaczesane do tyłu włosy. Chyba na dodatek był trzeźwy, bo szedł w miarę prosto. Jeśli by się uprzeć, dałoby się zignorować fakt, że czasami miał problem z wymijaniem ludzi na swojej drodze.

Dave zagapił się na przelatujący akurat nad ich głowami klucz papierowych samolocików, przez co sam zderzył się ze starszą czarownicą w bordowej szacie. Przeprosił ją z zażenowaniem.

— Myślałem, że przyjdzie z wami Malachi — zauważył.

Demeter, która szła razem z Belle dwa kroki przed nim i Willem, zerknęła krótko przez ramię.

— Jest w Londynie?

— Ruszył zaraz po was. Nie spotkaliście go?

Will pokręcił głową.

— A to menda — zdenerwowała się Dee. — Pewnie zabawia się w jakimś klubie z nagimi panienkami.

— Albo panami — dodał cicho Will.

Przy Malachi’u nigdy nie można być niczego pewnym.

— Daj spokój — uspokoiła ją Belle. Potrząsnęła głową, odrzucając do tyłu gęstą burzę krótkich, czarnych loków. — I tak to cud, że zgodził się z nami przylecieć.

— Departament mu za to płaci.

— Co z tego, skoro pewnie zarabia z dziesięć razy więcej na swoich podejrzanych interesach.

Dee zacisnęła usta.

Wreszcie dotarli do windy, oczywiście wypchanej po brzegi, która początkowo leniwie ruszyła na dół. Willa natychmiast zaciekawił stojący obok niego brodaty facet – wielkie, czarne jajo pod jego pachą wyglądało na smocze, ale Will nie rozpoznał gatunku. Mógł to być jakiś nielegalny, eksperymentalny gatunek, całkiem przypadkowa krzyżówka lub po prostu zupełnie inne zwierzę. Gdy Will w końcu zebrał się na odwagę, by zapytać o to mężczyznę, ten wysiadł, zaledwie piętro niżej, w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.

Winda zjechała jeszcze dwie kondygnacje, po czym równie wolno pojechała w górę.

— Daleko jeszcze? — wychrypiał Mills, gdy po rozsunięciu się kraty, ich oczom ukazało się zatłoczone atrium. — Mdli mnie od tego całego bujania.

Dee nawet na niego nie spojrzała.

— Jak wyjdziemy z ministerstwa, to tylko trzydzieści minut metrem.

Jakiś młody mężczyzna pozdrowił ich głośno, gdy przechodzili po przeciwnych stronach złotej fontanny. Will dopiero po dłuższej chwili rozpoznał w nim aurora, którego poznali na cmentarzu, ale w żaden sposób nie potrafił przypomnieć sobie jego nazwiska, choć mężczyzna na pewno się im przedstawiał.

Gambod?

Babol?

— A to niby kto? — zainteresował się Dave.

— Auror — odparł Will. — Ale nie pytaj mnie, jak się nazywa, bo nie mam pojęcia. Gargol, czy jakoś tak.

— Bagnold.

Will był pewien, że znał ten głos. I faktycznie, o ścianę niedaleko wyjścia dla interesantów opierał się nonszalancko Zabini i przeglądał coś w telefonie. Will przyglądał się temu z zaskoczeniem – nie z powodu samego telefonu, bo poprzedniego wieczoru Zabini używał go w restauracji, ale przez to że mężczyzna najwyraźniej łapał zasięg. W ministerstwie, co do tej pory Willowi nigdy się to nie udało w żadnym magicznym budynku.

Jego kolegów zszokowało coś zgoła innego.

— Spokojnie — szepnęła Dee.

Nawet jeśli Zabini to usłyszał, a raczej tak, nie dał tego po sobie poznać. Udawał także, że nie zauważył, jak czwórka obcych aurorów odruchowo ułożyła dłonie w pobliżu różdżek.

— Dzień dobry, panie Zabini — przywitała się Demeter z przesadną uprzejmością. — Czy coś stało się Bagnoldowi?

— O ile mi wiadomo, wszystko dobrze. Przypadkiem usłyszałem, że pani kolega nie mógł przypomnieć sobie jego nazwiska i postanowiłem się wtrącić do rozmowy.

Will wiedział, że zrobił się czerwony z zażenowania.

— Widzę, że dotarła reszta waszego zespołu.

Dee kolejno przedstawiła zdezorientowanych współpracowników.

— Pan Zabini jest jednym z aurorów, którzy będą nam pomagać w sprawie — wyjaśniła.

Mills wybełkotał pod nosem coś, co brzmiało jak wiązanka przekleństw, natomiast Dave i Bella zgodnie unieśli brwi. Tylko Ilia zachował pozornie niewzruszony wyraz twarzy, choć jako jedyny wciąż trzymał rękę na pasku spodni. To również nie wpłynęło na Zabiniego, który pewnie był przyzwyczajony do tego typu reakcji.

Albo po prostu mało obchodziło go zdanie obcych ludzi.

— Coś nowego w sprawie? — Dee zmieniła temat.

Zabini pokręcił głową.

 Policja wciąż przegląda nagrania z kamer. W Londynie chyba nie da się podrapać po tyłku, żeby nie uwiecznili cię na filmie, ale minus jest taki, że to dużo materiału do przejrzenia. Davidson siedzi na posterunku i ma dać znać, jak mugole coś znajdą.

— Czyli znów utknęliśmy w martwym punkcie.

— No niestety.

Nagle Zabini zauważył coś nad ich głowami i tak gwałtownie oderwał się od ściany, że wszyscy odruchowo odskoczyli o krok. Nawet Will musiał powstrzymać ochotę sięgnięcia po różdżkę.

Ten facet był nieobliczalny!

— Bardzo państwa przepraszam, ale muszę iść kogoś zamordować — poinformował ich Zabini beztroskim tonem.

Ominął szerokim łukiem Millsa, znów mamroczącego niezbyt pochlebne uwagi na temat wilkołaków i im podobnym. Zabini konsekwentnie puścił to mimo uszu i przedzierając się przez tłum, wrzasnął, aż ze strachu podskoczyły najbliższe osoby:

— Jones! Czekaj, szmaciarzu jeden!

Czarodzieje z paniką w oczach umykali mu z drogi.

— Wilkołak — burknął Ilia, marszcząc brwi.

Odezwał się po raz pierwszy od wyskoczenia ze świstoklika.

— Jest w porządku — odrzekł Will. — Zna się na rzeczy.

— Jest bystrzejszy od swojego szefa — dodała Demeter, nie kryjąc irytacji. — Chodźcie, pewnie jesteście zmęczeni, zresztą nam też przydałby się szybki prysznic. W drodze do metra widziałam jakąś knajpę, więc ogarniemy się w mieszkaniu i pójdziemy na lunch, a potem poszukamy Malachi’a, żebym mogła go udusić.

19 komentarzy:

  1. Eh, jakieś sto lat nie czytałam fanfików do Harrego Pottera xd Serio, nawet nie wiem, co mnie pchnęło, by do Ciebie zajrzeć. Chyba po prostu przy skakaniu przez blogsferę moją uwagę przykuł opis Twojego bloga.
    Zacznę może od tego, że zawsze lubiłam czytać opowiadania, w których czarodzieje niekoniecznie pochodzą z Anglii, czy należą do kanonicznych bohaterów Rowling. Dlatego od razu polubiłam Willa, który do tego jest naprawdę sympatycznym facetem. Może z małą obsesją na punkcie "herosów wojny z Voldemortem", ale hej, każdy ma jakiegoś bzika.
    Trochę zdziwiło mnie, że nie wszystko jest tak, jak w książce, ale to też jest fajne. I tylko pokazuje, że nawet rzeczywistość czarodziejów może być zakłamana ;) Szczególnie, że brytyjscy czarodzieje okazali się cokolwiek... hm... specyficzni. Ale to tylko dodaje smaczku całemu opowiadaniu. Ta trochę "nieogarniętość" aurorów i wieczny smutek Pottera seniora.
    Btw, Demeter też polubiłam. Silna babka, co to nie daje sobie w kasze dmuchać. Do tego poważnie traktuje swoją pracę, choć coś czuję, że równie dobrze odnalazłaby się na mugolski posterunku.
    A w ogóle, to cała ta akcja z nekromantą jest cholernie ciekawa. Od razu wiedziałam, że ich pierwszy podejrzany raczej jest niewinny. Znaczy pewnie swoje na sumieniu ma, ale niekoniecznie to, po co przylecieli nasi Amerykanie. Chociaż na razie jeszcze niewiele na temat całej sprawy wiemy. Ktoś wykopuje ciała. I chyba bardzo się stara, by wszystko wyglądało na dzieło mugoli. Albo tego całego Deusa. Ale coś czuję, że w tym wszystkim jest drugie, bardzo nieprzyjemne dno.
    W ogóle, Zabini wilkołakiem? Totalnie kupuje! Serio. Czekam, co jeszcze wymyślisz. I lubię tego Zabiniego. Chcę więcej Zabiniego. Zdecydowanie więcej.
    I chcę poznać Chrisa. Coś czuję, że dogadałby się z Zabinim.
    No i pojawiła się też reszta ekipy. Oj, już zacieram ręce przed kolejnym rozdziałem. Serio, zakochałam się w Twoim opowiadaniu.
    Pozdrawiam
    Violin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Bo mi się ono bardzo podoba i jego pisanie sprawia mi wielką radochę, nawet jeśli wiem, że nie jest idealne, za to mocno stronnicze i momentami niektórzy bohaterowie niebezpiecznie ocierają się o marysuizm ;) To takie opko na poprawę humoru. Ale to i tak zawsze bardzo miłe, że gdy okazuje się, że kogoś zaciekawiło na tyle, żeby zostawił taki przyjemnie długi i ciepły komentarz :)
      Ja też lubię opowiadania około kanoniczne - z dużą ilością własnych postaci, albo takich bohaterów, których pojawienie się nie powoduje automatycznego zgrzytu trybików w mózgu, a bohaterowie kanoniczni pojawiają się gdzieś na uboczu. To bardzo rozszerza dobrze nam znany świat. Sama najczęściej właśnie tworzę swoich własnych bohaterów, a w połowie piszę o kanonicznych postaciach, ale staram się unikać powtarzania tego, co pojawia się w książkach. To psuje zabawę. I lubię bawić się kanonem, czego też należy się spodziewać po tej historii - kilku zmian, delikatnego odświeżenia, a czasem jawnego pogwałcenia kanonu. Cóż, cała ja ;)
      Och, wierzę, że można polubić Willa, to ten typ, który pocieszy cię po zerwaniu z dziewczyną/chłopakiem, odwiezie pijanego do domu po ostrej imprezie, a potem posiedzi z tobą do rana, żeby ci pomóc żeby mieć pewność, że nic ci się nie stanie, a gdy wdasz się z kimś w bójkę na ulicy, bez wahania wskoczy w sam środek i położy połowę towarzystwa dwoma ciosami. Ale z Dee sama mam problemy. To nie tak, że jej nie lubię, po prostu czasem strasznie mnie wkurza. Ale wiem, że nie osiągnęłaby tego wszystkiego, gdyby nie była taka, jak jest, więc pozostaje mi tylko westchnąć nad smętnym losem Willa.
      I cieszę się, że fabuła Cię wciągnęła. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej i zostaniesz na dłużej. Pozwolisz, że nie odniosę się bezpośrednio do żadnych Twoich analiz i sugestii, żeby nie zepsuć Ci całej zabawy. Powiem tylko, że jak na razie mam dość wyraźny plan na zakończenie i mam nadzieję, że uda mi się zgrabnie wprowadzić go w życie.
      Również pozdrawiam,
      Bea

      Usuń
  2. Wow! Po pierwsze, zachwyca mnie to, jak szczegółowo opisujesz zasady działania ministerstwa i pokazujesz to z perspektywy obcokrajowca. Podziwiam, bo od kiedy sama pisze, uświadamiam sobie ze nie tak łatwo dodać do tego świata coś nowego i go rozszerzać tak, żeby się nie gryzło z kanonem - Tobie wychodzi świetnie ;)
    Nie wiem na ile nowe osoby pozmieniają historie, ale ze sama wprowadziłam u siebie taka postać która mocno miesza, tu też może tak będzie? Lubię takie zmiany ;)
    No i postać pani Potter, czytam tak wiele ff gdzie prawie zawsze jest to Ginny a tu w koncu niespodzianka, ktoś inny i to z charakterem, nareszcie! :D
    Czekam na więcej! :)
    Pozdrawiam

    https://w-poszukiwaniu-lepszego-jutra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ja mam w głowię stałą wizję "dziewiętnaście lat później", trochę ignorującą ten epilog. I tam Ginny ma zupełnie inne przeznaczenie, niż bycie żoną Harry'ego Pottera. A pani Potter, cóż... Wyszła przypadkiem i jestem nią absolutnie zachwycona, bo to idealna osoba w tym miejscu.

      Usuń
  3. To że Zabini jest wilkołakiem jakoś mnie nie rusza :) To znaczy... W książkach był w sumie tylko trochę zarysowaną postacią i fajnie przeczytać coś na jego temat. Sprawia wrażenie sympatycznego faceta. A fakt, że wilkołak może być aurorem nie powinien dziwić nawet Willa. Ostatecznie książkowy Harry przyjaźnił się z wilkołakami i chciał dla Remusa Lupina normalnego życia. Jasne jest, że porządny wilkołak znalazł miejsce w jego biurze.
    Cieszy mnie, że przestawiono bliżej Willa w tym rozdziale. Brakowało mi trochę tego we wcześniejszych odcinkach. Musiałam sobie skorygować niektóre wyobrażenia na jego temat.
    I oficjalnie kocham jego babcię. Serio.

    Pozdrawiam, Rieen

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja wiem, że powinno mnie interesować kto stoi za tym rozkopywaniem grobów, ale... ale bardziej jestem ciekawa, co jeszcze wymyślisz i jak zmienisz bohaterów. Bo skoro Zabini jest wilkołakiem, to aż się nie mogę doczekać jaki okaże się być Draco. Fajnie, że Potter trochę się rozkręcił.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tym Zabinim to mnie zaskoczyłaś. Mam nadzieję, że Wilkołaki nie są tak samo taktowane jak za czasów Lupina. W końcu nie wszyscy są takimi potworami jak Greyback.
    Kto stoi za tym rozkopywaniem grobów no i dlaczego to robi? Cholera jak narazie nie mam żadnych tropów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapomniałam o tym wspomnieć pod poprzednim rozdziałem, ale czytając krótką wzmiankę na temat Zabiniego, Notta i Malfoya, przypomniało mi się. Wiem, że to mało prawdopodobne, ale matko! Ależ chciałabym przeczytać o odwróconej historii, gdzie Zakon Feniksa byłby szarą eminencją, chcącą zakłócić porządek świata czarodziejów, a śmierciożercy tą dobrą stroną, która próbowała ratować świat magiczny, ale przegrali, i gdzie propaganda Zakonu zrobiła swoje, dzięki czemu mogli wykreować się na bohaterów. Całkiem pozbawione logiki, ale jakże ciekawe!

    Miałam nadzieję, że wyjaśnisz w tym rozdziale choć ciut więcej, ale muszę cierpliwie czekać, aż przybędzie mi wolnego czasu na czytanie. Nie mam żadnych tropów. Deus wydaje się zbyt oczywistym rozwiązaniem. Jedyne co mogę domniemywać po tym rozdziale (humorystycznie, rzecz jasna): Zodiak jest czarodziejem, który robił rozróbę wśród mugoli, ale znudziła mu się walka ze słabym przeciwnikiem i poszedł na całość z MACUSA. :D

    Lubię Zabiniego, o nowych postaciach ciężko coś powiedzieć, a maile Chrisa i Willa czytałam z uśmieszkiem na ustach. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vide komentarz do Rozdziału drugiego: Przyznaję, Will to trochę taka biała karta, bohater, który dopiero wszystko poznaje i wczuwa się we wszystko razem z nami. Jednocześnie to też trochę (ekhem, bardzo, ekhem) nerd, zafascynowany nowym światem. Nie pomyślałam, że może być przez to irytujący. Z jednej strony, tak, chciałam, żeby był takim dużym dzieckiem, który interesuje się wszystkim, ale nie jest jakimś super-hiper-niesamowitym aurorem i dopiero uczy się to ogarniać (pracuje departamencie niecałe 3 lata, a na misję trafił trochę z przypadku). Druga sprawa to to, że jestem osobą piszącą raczej obyczajówki i w tym się czuję najlepiej, a ten wątek kryminalny jest dla mnie trochę eksperymentem. Wiem, że muszę nad nim popracować, ale doszłam do wniosku, że na tym etapie poprawianie od początku całego opowiadania jest ciut bezsensowne i zobaczymy, co z tego wyjdzie ;)

      Vide obecny komentarz: Och, ja też chętnie bym to przeczytała! Za pisanie nawet się nie zabieram, bo Goeorge R.R. Martinem to ja nie jestem i raczej bym to położyła. Ale mogę komuś sprzedać pomysł, jeśli chce ;p

      Teoria ze Zodiakiem bardzo mi się podoba :)

      No dobrze, cieszę się, że nie położyłam Zabiniego. Kurczę, chyba bym się utopiła w herbacie, gdyby ta postać mi nie wyszła, bo to jeden z tych bohaterów, który od dekady wędruje ze mną przez wszystkie moje fanficki :)

      Usuń
    2. O nie! Nie musisz się tłumaczyć! Tylko dzielę się swoimi przemyśleniami i aż mi ciarki po plecach przeszły, jeśli pomyślałaś sobie, że sugeruję zmianę całego opowiadania! :( Muszę przyjrzeć się temu, jak wyrażam myśli w komentarzach, bo chyba zbyt często są źle odczytywane. Co do Willa: po prostu na razie mnie nie przekonał przez swoją postawę, ale to nie powód do tego, żeby redagować wszystko od początku. Zwyczajnie: niektóre postaci lubi się bardziej, inne mniej (u mnie najczęściej były to kobiety, więc jestem mile zaskoczona odczuciami względem Dee). Tylko tyle. Naprawdę.

      A czymże sobie Zabini zasłużył, że ciągasz go wszędzie? Bo to chyba jeden z mniej oczywistych wyborów. :P

      Mam nadzieję, że starczy mi czasu na przynajmniej dwa rozdziały. Lecę czytać!

      Usuń
    3. Biorąc pod uwagę, że nasze dyskusje ciągną się w kilku sekcjach komentarzowych, znów zdecydowałam się odpowiedzieć w jednej. Jak coś, wybacz 😉 Ale nigdy nie gardzę możliwością dyskusji na temat HP. Większość moich znajomych, nawet jeśli jest fanami, nie jest zainteresowana dogłębnym analizowaniem najgłupszych wątków, więc kiedy nadarza mi się okazja, wprost nie mogę się powstrzymać ;p

      Myślę, że temat rasizmu w HP jak na razie wyczerpałyśmy. Rowling chyba nie do końca o to chodziło, ale wygląda na to, że seria opowiada o obrzydliwie rasistowskiej grupie obdarzonych magicznymi zdolnościami jednostek, która zachowała odrobinę sumienia lub przynajmniej ma tyle taktu, żeby przeciwstawiać się swoim najbardziej radykalnym członkom. Jest to jednocześnie, jak pisałaś, mocna hipokryzja, ale nikt nie mówi tego głośno, bo dzięki temu czarodzieje czują się choć trochę lepiej.

      Nie zamierzam się zmuszać do czytania czegokolwiek, uwierz mi, ja nie z takich. Ale, jak sama zauważyłaś, na blogspocie jest obecnie lekka posucha jeśli chodzi o blogi HP, te, które czytam, publikują rozdziały raz na kilka miesięcy (albo nawet lat), a ja potrzebuję czegoś na nudne niedzielne dyżury w pracy 😉 Nie martw się, mam na liście już jeden blog o Huncwotach, których przecież organicznie nie znoszę, a na oku kolejny i dwa inne Dramione. Coś czytać trzeba ;p Jak mi dobrze sprzedasz historię, to łyknę wszystko, zwłaszcza gdy tam gdzieś z tyłu plączą się Ślizgoni, a przede wszystkim Draco. W zasadzie przeciągnęłam się już po takich parringach, że nic mi nie straszne (w granicach dobrego smaku, rzecz jasna).

      I naprawdę, nie tłumaczę się, nie musisz się martwić. Podoba mi się, gdy ktoś otwarcie wyraża swoją opinię (gdybym chciała czytać tylko hymny pochwalne, włączyłabym moderację komentarzy xD), a ja próbuję się do niej ustosunkować. To nie tak, że próbuję Cię przekonać, do jedynego słusznego punktu widzenia, tylko po Twoim komentarzu po prostu zastanowiłam się głębiej nad Willem, bo, przyznam, nigdy nie patrzyłam na niego z tej strony. Wiem, że nie jestem obiektywna, więc każda uwaga pozwala mi rozwijać warsztat i zbliża do perfekcji. I wybacz, ale jeden krytyczny komentarz raczej nie przekonałby mnie do poprawienia całego opowiadania xD Serio, jest to w planach od dłuższego czasu, bo, niestety, fabuła zaszkodziła mojemu ficzkowi :D Naprawdę. Pierwszy raz piszę kryminał, a na dodatek wyszło mi to przypadkiem i początkowe rozdziały obyczajowe gryzą się trochę z późniejszymi, z czego zdaję sobie sprawę. Z tym że nie planuję wprowadzać większych zmian w sposobie prowadzenia Willa, bo jego akurat lubię. Uważam, że to taki miły chłopiec, z którym można zrobić wszystko. Draco zawsze staje kantem podczas pisania, a Will grzecznie pozwala się wepchnąć w każdą akcję, nawet najgłupszą ;p

      Blaise… W sumie nie wiem, czemu akurat on. Albo nie, wiem. Nie wiem, w jakim wieku jesteś, ale ja pamiętam jeszcze prehistoryczne czasy, gdy większość fandomu HP publikowała ficzki na Onecie. Królowały wtedy przede wszystkim Dramione i Drarry, a ja je wtedy uwielbiałam. I we większości z nich Zabini był istotną postacią, zwłaszcza dla drugoplanowego parringu. A ja go pokochałam (Zabiniego, nie parring) i tak już zostało. Zwłaszcza, że w sadze jest to postać tak piętnastoplanowa, że jakikolwiek dasz mu charakter, nic nie będzie zgrzytać. Dlatego Blaise jest w moich ficzkach mniej więcej od roku… 2010?

      Cholera, jestem stara…

      Usuń
    4. Kiedy wymiana zdań jest przyjemna i ciekawa, też nie mogę się powstrzymać. ;)

      No, poleciałyśmy z tym rasizmem, gatunkizmem i tymi wszystkimi izmami. xD Przypomina mi to trochę te teorie, gdzie wioska smerfów jest tak naprawdę komunistyczną dyktaturą, muminki to naziści, a wszyscy bohaterowie kreskówek z Cartoon Network, bez wyjątków, mają poważne problemy psychiczne. W naszym wydaniu jest, jak piszesz – czarodzieje z uniwersum HP to przebrzydłe kreatury, które ledwo się powstrzymują przed czarodziejską supremacją. :P

      Zastanawiam się nad Willem i jego kreacją, a kiedy czytam Twoje komentarze, mam wrażenie, że mówimy trochę obok siebie. Wiesz, przez to, że jestem betą z doskoku, wykształciłam w sobie dwa sposoby czytania. Jeden, kiedy robię to dla przyjemności i drugi, kiedy doszukuję się potknięć. Przez to wrażenie, że nie mówimy o tym samym, cofnęłam się i poczytałam losowe fragmenty partii narracyjnych i chyba już wiem, dlaczego mam takie zdanie o Willu.

      Przez to, że w narracji używałaś mowy pozornie zależnej, byłam święcie przekonana, że opowiadanie jest w narracji trzecioosobowej personalnej Willa. Miałam jeden albo dwa zgrzyty, gdzie wyraźnie przeszłaś w połowie sceny (dosłownie na chwilę) w perspektywę innej postaci, czyli headhopping, a wydajesz mi się osobą, która zbyt świadomie pisze, żeby go popełniać. I to chyba jest wskazówka, że korzystasz z narratora wszechwiedzącego.

      Przez to, że myślałam o narratorze jak o personalnym, zgrzytały mi też te szczegółowe opisy wszystkiego. Nie dlatego, że były złe – podobały mi się, nie były nużące – ale to dziwne, że postać, która jest włożona w środek takiej akcji, myślałaby o kandelabrach i innych serwantkach albo o dokładnym przyglądaniu się ubiorom większości postaci w danej scenie. Dokładny opis np. dworu Malfoyów, domu Pottera, trupa znalezionego w salonie są jak najbardziej ok., bo to powinno wywoływać reakcje, żebym poznała Willa, tylko… nie wywoływało. Wiesz, u Malfoyów nie czułam emocji, u Potterów trochę tak, a przy trupie to w ogóle okazał się niewzruszony, kiedy bardziej od niego doświadczeni aurorzy wymiękali. :P

      W sumie to nadal nie mam pewności, jaki to narrator, ale jeśli wszechwiedzący, wywaliłabym (albo zmieniła) fragmenty z mową pozornie zależną. I na koniec: jeśli to naprawdę wszechwiedzący, mój stosunek do Willa zmieni się, bo nie będę miała wrażenia nienaturalności. [Kiedy miałam publikować komentarz, pomyślałam sobie jeszcze, że możesz mieszać narratora, co, jeśli jest robione świadomie i z pomysłem, oczywiście błędem nie jest, ale nie było to dla mnie dostatecznie wyraźne, żebym się tego domyśliła.] Jego charakter i sposób bycia mnie nie wkurzały. :P

      Oj, dobrze rozumiem tę niepewność przed wypróbowaniem czegoś nowego. Jak Ty, ja zazwyczaj pisałam obyczajówki. Jak można się domyśleć po awatarze i drugim blogu, który prowadzę, były osadzone w uniwersum Naruto. Jakiś czas temu wpadłam na naprawdę fajny pomysł na opko, wkręciłam się i mam rozpisane kilkadziesiąt rozdziałów, ale… paraliżuje mnie to, że żeby wiarygodnie poprowadzić niektóre wątki, od początku muszę skupić się na trochę innych rzeczach niż dotychczas. Martwi mnie, że jeśli popełnię błąd, opeczko będzie co najwyżej parodią. xD Co dziwne, przy dramione nie mam takiego problemu, choć to też nie są moje klimaty. Może Dracuś w swojej wspaniałości natchnął mnie dostatecznie mocno, żeby nie zepsuć ficzka z nim. :D

      Nawet nie wiem, czy mogę Ci jakoś doradzić. Na razie nie widzę potężnego problemu, żeby powoli przechodzić z lekkich tematów do ciężkich, kryminalnych. Można to raczej uznać za budowanie napięcia. Nie wszystkie kryminały zaczynają z grubej rury i od trupów, które gęsto ścielą się w tekście. Chyba że miałaś na myśli inny problem, którego na tym etapie czytania nie dostrzegłam w opowiadaniu.

      Usuń
    5. Limit znaków. XD

      W czasach Onetu nie publikowałam, ale czytałam, tylko nie o HP. ;) Byłam wówczas tak wkręcona w postać z Naruto, że przeczytałabym dosłownie wszystko, nawet największe gówno, żeby tylko było o nim. I choć ciężko mówić w tamtym okresie o jakimkolwiek warsztacie albo znajomości technikaliów, byłam wybredna przy innych opeczkach. ;P Szukałam tylko dobrych, a że nie znalazłam (bo zapewne zbyt szybko się poddałam; poza tym wątpię w swoją definicję dobrych z tamtych czasów), odpuściłam sobie. Teraz nadrabiam stracony czas.

      Trochę zrozumiałam wybór Zabiniego. :D I fakt – postaci takie jak Blaise czy Teodor są cholernie fajne, bo możesz z nimi zrobić, co zechcesz w kwestii charakteru, zachowań, a nawet poglądów (to ostatnie z zachowaniem umiaru). My tak polubiłyśmy Notta, że nie mogłyśmy się powstrzymać, może trochę przegięłyśmy w śmieszkowaniu, ale uznałyśmy go za współtwórcę blogaska. :P

      Mogę tylko domniemywać, że jesteśmy w podobnym wieku, więc ja też jestem staruchą. ;)

      Usuń
    6. Okay, przyznaję, faktycznie, nie zrozumiałam Cię, dopiero teraz to do mnie dotarło. Hm, wstyd się przyznać, ale w sumie nigdy nie spojrzałam na Willa z tej strony. Chciałam, żeby był miły, niewulgarny i nie jakoś przesadnie ironiczny, bo to już było w milionie opków. Też nie bez przyczyny zrobiłam z niego aurora - pomyślałam sobie, że to osoba, która znajdzie się w centrum wydarzeń, a ze względu na swój zawód, skupi się na szczegółach. No i może faktycznie ciut popłynęłam. Słowotoki opisowe zawsze były moją piętą achillesową, ale nie przyszło mi do głowy, że może mieć to wpływ na odbiór bohatera. Całego opowiadania – owszem, za dużo opisów może znużyć czytelnika, ale że nie pozwala wczuć się w głównego bohatera? Kurczę, zabiłaś mi ćwieka. Dzięki! :D Serio, im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej ma to sens. Pociesza mnie za to myśl, że nie jest to nużące i nie przeszkadza w czytaniu. Uznajmy to po prostu za element mojego stylu - nie cierpię długich opisów przemyśleń bohaterów (zwłaszcza wielokrotnego roztrząsania tej samej kwestii), ale za to skupiam się na tym, żeby czytelnik "był" w scenie. Znaczy, gdyby ktoś Cię wrzucił w świat mojego opka, pewnie przeszłabyś z zamkniętymi oczami po dworze Malfoyów ;p

      Fun fact: Osobiście to ja tak myślę. Serio. W serialach często zamiast fabuły widzę firanki, a z osiemnastki mojego kolegi pamiętam głównie to, że miał genialnie urządzoną łazienkę. Byłam trzeźwa, jeśli chcesz wiedzieć ;p Z drugiej strony, przez trzy lata studiów jakaś dziewczyna mówiła mi „cześć” na uczelni, a ja do tej pory nie mam pojęcia, kto to był. Pewnie poznałyśmy się na jakiejś imprezie. Zabij mnie, nie wiem. Więc takie Wille istnieją ;p Nie mniej, rozumiem Twoje podejście, nawet jeśli nie ze wszystkim się zgadzam.

      Co do samej narracji, to wiele rzeczy można podciągnąć pod element mojego stylu. Uznajmy, że jest to dziwny narrator trzecioosobowy personalny, bo takie było założenie. Headhoppingi były niezamierzone i wynikają wyłącznie z koślawego opisu. Dlatego nie mam bladego pojęcia, o jakich scenach piszesz - nie wiem, gdzie "przełączyłam się" na inną perspektywę, bo tam nie było innej perspektywy. End of story. Czasem zapominam, że nie każdy siedzi w mojej głowie :/

      O rany, nie chcący wciągnęłam Cię w dogłębną analizę mojego tforu :/ Sorki ;) Ale jak zaczęłaś o tym pisać, to zaczęłam się zastanawiać… Miło czasem porozmawiać z kimś, komu zdarza się ugryźć temat z obu strony, to raz, a dwa, choć dopieszczam moje opka jak tylko się da, wiem, że nie jestem wobec nich obiektywna. Mam wprawdzie dwie wspaniałe osóbki, które pomagają mi przebrnąć przez gorsze problemy i wybijają mi z głowy najgłupsze wątki, ale czasem brakuje mi takiej zwykłej pomocy technicznej. Dlatego korzystam z każdej formy. W ogóle poprosiłam o analizę opka na „Wspólnymi Siłami” i coraz bardziej boję się efektu, a jednocześnie nie mogę doczekać, aż mi ktoś wypunktuję, co ja do diabła wciąż robię źle. A robię, wiem, bo czasem sama mam ochotę cisnąć komputer przez okno. Także tego, zobaczymy. Na pewno opka nie porzucę, ba! Mam wizję na następną część i raczej doprowadzę to do końca. A jeśli zacznę poprawiać, to bardziej dla siebie i nie wiem, czy te poprawki ujrzą światło dzienne. Zobaczymy.

      Usuń
    7. O nie! Też oparłam się o limit znaków :D :D

      Przechodząc do spraw przyjemniejszych (trochę) - rozumiem Twój dylemat odnośnie napisania "historii życia". To jest moje drugie podejście do "Pokuty", a czwarte jeśli chodzi o samą historię Malfoyów (przedtem pisałam opko nazywające się "Serce Smoka", a w międzyczasie był jeszcze projekt "Dzieci Węża", ale, chwała bogom, wyrosłam z mhrocznych opowiadań o nastoletnich śmierciożercach xD). Może zabrzmi to głupio, ale mnie przy pisaniu bardzo pomogło nie traktowanie ficzka poważnie. Pracuję nad stylem, staram się stworzyć sensowną fabułę, realnych bohaterów itede, ale jednocześnie przestałam się bać, że ktoś może tego nie zaakceptować. Wciąż mi się wydaje, że może to nie jest do końca to, ale… są osoby, którym się to podoba. Więc może nie jest źle? To znaczy, pomyśl o HP. Obie uwielbiamy te książki. Ale czy one są idealne? Czarodzieje to banda rasistów, Potter jest życiowym pechowcem z nieco wybujałym ego (serio, on pod koniec serii miał już dość paskudny charakter i np. uważał Rona, swojego najlepszego przyjaciela, za kogoś gorszego od siebie), a Dumbledore jest paskudnym manipulantem, który lekką ręką poświęcił życie kilku osób (w tym Pottera, Snape i Dracona) dla „większego dobra”. Ale nadal uwielbiam ten świat, mimo że dostrzegam coraz więcej jego wad ;) Także tego, odwagi! Ja też postaram się przestać zrzędzić i po prostu pracować nad historią. A skoro twierdzisz, że tempo opowiadania nie jest takie złe, wierzę Ci na słowo ;)

      O rety, podziwiam. Ja czytałam WSZYSTKO. Widziałam chyba wszystkie możliwe parringi, przeżyłam najgłupsze wątki (i uwielbiałam je!) i sama napisałam duuużo złych opowiadań. Żadnego się nie wstydzę (no, może troszeczkę), wszystkie wspominam z nostalgią. Dopiero teraz zrobiłam się wybredna i nie wszystko kupię. Czasem zdarza mi się coś czytać, bo zaciekawiła mnie historia i trochę przymykam oko np. na nieodpowiadającą mi stylistykę. Czasem znów odwrotnie, styl opowiadania jest tak porywający, że nie przeszkadza mi tematyka, nawet jeśli zwykle jej unikam. Ale to wyjątki, raczej mam konkretne zainteresowania i zwykle się ich trzymam. Może przez przypadek ominę przez to ciekawe opowiadanie, ale cóż… Nie przeczytam wszystkiego ;)

      Lubię Notta. Nie tak bardzo jak Blaise’a, ale bardzo go lubię. W ogóle to mam kilku ulubionych Śligonów, którzy zresztą prędzej czy później pojawią się w opowiadaniu. Moja wizja tych bohaterów jest pewnie tak wypaczona przez lata pisania o nich ficzków, że nie mają wiele związku z kanonem, ale cóż. Ja nie uznaję kanonicznych fanfików. Sama idea istnienia fanfiction zaprzecza kanoniczności, no nie? ;D

      Ale z nas dinozaury blogspotowego fandomu HP xD Ja to na dodatek bronię się ręcami i nogami przed Wattpadem, więc całkiem ze mnie zramolały dziadyga :D

      Usuń
    8. To może faktycznie mamy inne preferencje. ;) W tej przykładowej scenie z trupem: bardziej ciekawiłoby mnie, co Will mógł czuć, kiedy zobaczył trupa, jakie były jego wrażenia zmysłowe, jak udźwignął to psychicznie, a mniej opis pomieszczenia i ubioru postaci, które tam się znalazły. Bo wtedy mogłabym kształtować opinię na jego temat – jak reaguje na stres, jak znosi brutalność, jak działa jako auror itd.

      Ja z opisami w niektórych momentach opeczka mam problem w drugą stronę. Kiedy jakaś postać jest w pomieszczeniu, które dobrze zna, raczej nie myślałaby o nim w ogóle, bo to przecież normalne dla niej, mogłaby co najwyżej myśleć o jakimś szczególe, przedmiocie, z którym wchodzi w interakcję. Z drugiej strony czytelnik w ogóle nie zna tego otoczenia, więc powinnam coś przemycić do opisu, ale w sposób, który uznam za naturalny. A to ciężkie. xD

      To ciekawe, co napisałaś, bo ja mam dokładnie odwrotnie i może to serio jest odpowiedź na naszą zagwozdkę. Też mam w zanadrzu anegdotkę, która opisuje mój problem. W liceum miałam koleżankę, którą widziałam codziennie i właśnie ona przefarbowała włosy na czerwono (!). Pochwaliłam jej fryzurę i spytałam, jakiej farby użyła. Ona spojrzała na mnie jak na wariatkę, bo okazało się, że zaczęła się farbować jakieś pół roku wcześniej. Przez pół roku nie zauważyłam jaskrawej czerwieni na jej główce. :D

      ”przełączyłam się” na inną perspektywę to trochę nadużycie. Po prostu raz (albo dwa, ale głowy nie dam) zdziwiłam się, że Will, z którego perspektywy piszesz, wiedział tak dokładnie, co dana osoba czuła lub o czym myślała (cofnęłabym się i wskazała konkret, ale to karkołomne zadanie, żeby jeszcze raz wszystko przejrzeć dla jednego fragmentu). Bo najczęściej pisałaś, że ktoś wyglądał jakby (…) albo bez problemu mógł się domyśleć, że (…), ale w którymś miejscu jakbyś to ominęła i po prostu napisała, że ktoś coś myślał (albo czuł).

      Też zgłosiłam się do Wspólnymi Siłami. :P Jestem ciekawa kilku rzeczy, o niektóre poprosiłam wprost, a z niektórymi eksperymentuję i zastanawiam się, jak zostaną odebrane. Bo widzisz: kiedy wpadłam na pomysł tego ciekawego opka, jak już pisałam, sparaliżowało mnie, więc chciałam poćwiczyć na trochę mniej wymagającym. Zresztą moja pisanina internetowa to jeden wielki miszmasz. Na blogasku wiszą najstarsze opeczka, które pisałam jeszcze w czasach gimnazjum, ale starałam się je reanimować, wisi też opko, które jest dla mnie cholernie ważne, ale słabe, lecz nie mam serca niczego w nim zmieniać, i to ostatnie opko, które traktuję jak wprawkę przed, hehe, poważnym pisańskiem.

      A ocena to ocena, raczej nie traktuję jej jako początku albo końca mojej kariery poważnej pani piszącej opka w internetach. Rady są cenne, ale też bez przesadyzmu, żebyś drżała w obawie o werdykt. ;) Pierwszą ocenę wspominam bardzo dobrze, choć moje biedne opeczko zostało tam zmieszane z błotem (i oceniająca miała rację!).

      Och, teraz też dojrzałam (jakkolwiek przewrotnie to zabrzmi) do zabawy z tekstem i postaciami. W przypadku dramione będzie to najbardziej widoczne przy jednej postaci – Ognianie ChErKovie. Notta lubię, wymka się czasem spod kontroli, ale jakoś obie nad nim panujemy, ChErKov zaś… ChErKov to twardy zawodnik i nie daje się zbyć byle argumentami, że fabuła, że powaga, że jakieś ramy. Wychodzę z podobnego założenia – my go lubimy, czytelnicy mogą mieć inne zdanie, ale nie będziemy miały serca go wykastrować. ;)

      Usuń
    9. Trochę stanę okoniem w kwestii kanonu i będę broniła go jak niepodległości. No, może nie we wszystkich aspektach. :P Bo o ile nie widzę problemu w drobnych zmianach, tak całkowite przekreślanie podwalin i praw rządzących w danym uniwersum, to już dla mnie zgrzyt. Chyba że ktoś napisze, że to niekanoniczne albo jak Ty – sprytnie wytłumaczy to tak, żeby logika nie szwankowała. Ale nawet w Twoim opowiadaniu te najważniejsze sprawy zostały takie same – czarodzieje czarują, aurorzy łapią przestępców, skrzaty są uległe i mają skłonności masochistyczne, Ministerstwo Magii to burdel na kółkach itede itepe. :P

      Wattpad. Na Wattpadzie publikuję, ale mam o nim jak najgorsze zdanie. Strasznie brakuje mi justowania i wcięć akapitowych. O innych kwestiach się nie wypowiem, bo zawiałoby hipokryzją. [Która w sumie jest faktem. :P]

      Usuń
    10. Rety, istnieją ludzie, którzy siedzą w internetach po nocach tak jak ja? E, zaraz, jutro sobota :/ Zapomniałam. Urok pracy zmianowej ;p

      Znaczy, preferencje... Nie mówię, że opisy uczuć są złe, po prostu... ja ich nie czuję u siebie. Pisanie czegoś takiego jest dla mnie męczarnią i jeśli już mi coś takiego się pojawi w tekście, to tnę to jak cię mogę. Ale pojawia się rzadko, bo ja zwykle zaczynam pisać od dialogów ze skąpą ilością informacji okolicznościowych, a potem do tego dopisuję normalne akapity. Takie moje dziwactwo ;p Które nie jest najgorsze, bo miałam fazę, że cięłam właśnie dialogi i moje rozdziały były po prostu ścianami tekstu. Także tego, różne rzeczy już testowałam xD

      I właśnie dlatego Will przebywa w pomieszczeniach, których nie zna! :D No bo, jak piszesz, to trochę nienaturalne, że człowiek sobie myśli: "Siedzę w swojej sypialni, którą zajmuję od 10 lat. Ściany sypialni są niebieskie, ale kiedyś były zielone. Na środku leży dywan." No nie, siedzę w sypialni, amen xD

      Doskonale Cię zrozumiałam odnośnie tego mojego prawdopodobnego headhoppingu, po prostu inaczej to wyraziłam. Pewnie czasem po prostu te wtrącenia "wydawało mu się że", czy "wyglądała jak" wydały mi się zbędne i je ucięłam. To mi się zdarza. W moim odczuciu to gra, ale ktoś może widzieć to inaczej.

      No dobra, "strach" przed oceną to dużo powiedziane. To dobry niepokój, pozwala mi zejść na ziemię i broni przed bezkrytycznym przyjmowaniem własnej twórczości. Dzięki bogom wyrosłam z czasów, gdy każdą krytykę uważałam za obrazę majestatu. Teraz próbuję się do niej ustosunkować i albo się z nią zgadzam, albo nie. Niekiedy też pytam po prostu po to, żeby ktoś mi powiedział, że mój tok myślenia idzie w dobrą stronę. Tak już po prostu mam. Moja przyjaciółka twierdzi, że przesadnie próbuję doprowadzić to opko do perfekcji ;p

      Podstawy świata zgodne z kanonem - owszem. Pod tym względem jestem pedantką, lubię szukać zaklęć, zanim opiszę postać, dokładnie studiuję jej biografię, przed wycieczką do ministerstwa sporządziłam nawet jego szczegółowy plan ;) Ale jeśli chodzi o wydarzenia i charaktery bohaterów lubię pełną dowolność interpretacji. Charakter musi być spójny z fabułą ficzka i stworzonym na jego potrzeby backstory, nie z tym, co napisano w kanonie. Lubię mieszać fakty, wymazywać zawadzające mi zdarzenia. A na dodatek wymyśliłam na to idealne wytłumaczenie, buaahaha! xD

      Wattpad to zuo. Nie dodam nic więcej. Próbowałam, nie polubiliśmy się i raczej to się nie zmieni.

      Usuń
    11. Czasem przesiaduję po nocach, ale najczęściej nie mam wtedy siły na robienie niczego, co wymagałoby zaangażowania mózgu. ;)

      Ja eksperymentowałam z wyglądem. W sensie: mam problemy ze wzrokiem i musiałam używać entera między akapitami, żeby oczy mi nie łzawiły (najczęściej kiedy czytam opka, kopiuję rozdziały do Worda, robię większą interlinię i później wszystko kasuję). Ale przy pisaniu wyglądało mi to na strasznie rozlazłe, więc robiłam świadomie błędy, że nie przenosiłam partii narracyjnych do nowych akapitów, tylko przy dialogach znajdowały się fragmenty tekstu, które być tam nie powinny. xD Poza tym skoro tę jedną kwestię pokpiłam, to i dywizy / myślniki były zgodne z kaprysem Worda.
      Jeszcze przed pierwszą oceną doszłam do wniosku, że trudno, tekst będzie rozlazły, ale wolę, żeby wyglądało poprawnie i zmieniłam wszystkie opka, poza ocenianym, bo tam Ayame już zaczęła grzebać. Później zaryzykowałam, wywaliłam odstępy i już nie mogę poprawiać na blogu, bo po prostu oczy by mi wysiadły, więc liczę na perfekcję jeszcze przed wrzuceniem rozdziału na bloga. :P
      Oczy teraz trochę mi się uspokoiły, dramione piszę normalnie, bo muszę liczyć się z drugą osobą, ale swoje ficzki nadal piszę z odstępami i dopiero w końcowej fazie wywalam te przerwy.

      Ale żeby ktoś ucinał dialogi, to nie słyszałam. ;) Chciałabym przeczytać taki jeden, przykładowy rozdział, bo skoro i opisywania uczuć / przemyśleń nie lubisz, to jestem cholernie ciekawa, jak wyglądało takie opowiadanie. :D

      A ja żałuję, że nigdy nie przeszłam fazy autoreczki. :( Straciłam tyle zabawy! Zaczęłam publikować zaledwie dwa lata temu i już raczej za stara jestem na fochy. Chociaż… jest jedno opowiadanie, które jest dla mnie szczególnie ważne. Niektóre osoby, z którymi znam się prywatnie i komentują, wiedzą, dlaczego ono wygląda tak, a nie inaczej (idylla, sielanka, wszyscy idealni niczym Mary Sue i Gary Stu), więc nie zwracają na to uwagi, a reszta chyba nie czuje potrzeby krytykowania, ale gdyby to zrobili, nie wiem, czy nie wpadłabym w autoreczka mode. :P

      Ale wiesz – to dobrze, że chcesz osiągnąć perfekcję. Gorzej by było, gdybyś uznała, że już ją osiągnęłaś. ;) Chyba że to niezdrowa potrzeba, która przeszkadza Ci w normalnym funkcjonowaniu, ale jeśli nie – widzę tylko plusy. ^^

      Nadal zastanawiam się nad swoim stanowiskiem co do niekanoniczności. Dobrze, że zgadzamy się w związku z podstawami uniwersum, ale reszta, którą opisałaś… hmmm… nie wiem. To chyba zależy, jak duża byłaby to ingerencja w charakter. Nie wyobrażam sobie, żebym czytała ficzka o altruiście, miłośniku mugoli Dracusiu; tak samo jak nie wyobrażam sobie czytania o Harrym, który jest badassem plującym na szlamy i nie-ludzi. To byłoby za dużo, nawet jeśli w backstory autor umieściłby wiarygodne powody. No, chyba że styl i fabuła by mnie zachwyciły, ale nadal nie jestem w stu procentach pewna. xD

      Miłej niedzieli. ^^

      Usuń