niedziela, 19 lipca 2020

ROZDZIAŁ PIĄTY. Kobieta z gazet

Dzielnica była niemagiczna, a niewielki, typowo angielski domek – przynajmniej tak się Willowi wydawało, ale trudno go uznać za znawcę w tej dziedzinie – stał w szeregu identycznych, jednopiętrowych budynków. Przed sąsiednim domem mężczyzna w średnim wieku kosił trawnik, natomiast kobieta ubrana w jeansowe ogrodniczki i słomiany kapelusz z szerokim rondem, zapewne żona, podlewała krzak białych róż. Dalej parę dzieciaków jeździło na rolkach po betonowym podjeździe, nic sobie nie robiąc z wrzasków starszej pani, która wygrażała im pięścią z okna na piętrze. Po przeciwnej stronie ulicy trzech facetów wyjmowało szafę z samochodu dostawczego. „P. T. Starkweather – błyskawiczne przeprowadzki”, głosiły wściekle żółte litery na boku auta, niżej podano adres oraz numer telefonu firmy.

Żadnej taśmy policyjnej, ani jednego radiowozu, po prostu zwykłe letnie popołudnie na przedmieściach.

Demeter pokazała list znudzonemu aurorowi przy drzwiach, a on wzruszył ramionami i wpuścił ich do środka.

Salon nie był duży, zaś kilkoro czarodziejów, metodycznie skanujących różdżkami cal po calu, musiało bardzo uważać, żeby nie wpadać na siebie przy każdym kroku. Centralną część pomieszczenia zajmowała ciemnozielona kanapa o rzeźbionych, pozłacanych nogach oraz prostokątna ława, także w stylu barokowym. Pod ścianą na lewo znajdowała się szeroka komoda, natomiast po drugiej stronie pokoju, pod wielkim, trójskrzydłowym oknem umieszczono okrągły, przykry koronkowym obrusem stolik. Na blacie stał przywiędły bukiet róż w kryształowym wazonie, otoczony około tuzinem ramek z ruchomymi, czarodziejskimi zdjęciami.

Aktualnie niemal wszystko było ozdobione brudnoczerwonymi rozbryzgami.

Ofiara leżała obok kanapy w częściowo wchłoniętej przez dywan kałuży krwi. Długie włosy kobiety rozsypały się wokół jej głowy niczym złocista aureola, ręce i nogi były rozrzucone bezwładnie w różnych kierunkach. Mimo wielu silnych zaklęć maskujących i oczyszczających nadal dało się wyczuć w powietrzu odór rozkładu, połączony z wonią zepsutego jedzenia oraz kociego moczu. Za to ostatnie najpewniej odpowiadał wielki, czarny kot, siedzący na szczycie serwantki ustawionej pomiędzy drzwiami na korytarz a otwartymi na oścież drzwiami do jadalni. Stworzenie rzucało wściekłe spojrzenia i prychało na każdego, kto próbował się zbliżyć do mebla.

Ilia kichnął.

— Nie cierpię kotów — wymamrotał, omijając serwantkę przesadnie szerokim łukiem.

Aurorzy sukcesywnie odsuwali się od zwłok, sondując kolejne fragmenty pomieszczenia. Dee skinęła na swoich podwładnych – i Malachi’a, który z zainteresowaniem oglądał tapetę – i podeszli do ciała, nakładając na siebie czary ochronne, aby nie skontaminować miejsca zbrodni. Starali się omijać rude plamy, jednak w odległości mniej więcej dwóch stóp od zwłok zaschnięte krople krwi tworzyły zwarty wzór. Zaklęcia odświeżające także z trudem dawały radę ohydnemu fetorowi, nasilającemu się z każdym krokiem.

Rome głośno przełknął ślinę.

— Pierwszy nieboszczyk? — zagadnęła Belle.

Pokręcił głową.

— Pierwszy TAKI. Czarodziejskie zabójstwa zwykle są… — urwał, długo szukając odpowiedniego słowa. — Dużo czystsze. Szybka Avada zza roga i dobrej nocy.

— Witamy w naszym świecie.

— Dzięki, ale chyba wolałbym zostać w swoim.

Belle poklepała go po plecach.

Z bliska trup nigdy nie wyglądał dobrze, zwłaszcza kilkudniowy, na którym odcisnęły piętno czas i wysokie temperatury. Twarz denatki pozostała względnie nietknięta, choć usta rozciągnęły się w przerażającym uśmiechu, a w pustych oczodołach wierciły się białe larwy. Jeszcze więcej czerwi znajdowało się w okolicach podbrzusza, stanowiącego bardziej już czarną niż krwawą miazgę z wystającymi z niej brunatnymi strzępami niegdyś błękitnej bluzki. Larwy nadal były na dość wczesnym etapie rozwoju, skóra ofiary co prawda wyschła, lecz znaczyły ją nieliczne przebarwienia i ciało nie weszło jeszcze w fazę rozdęcia. Biorąc to pod uwagę, jak również szczelnie zamknięte pomieszczenie, utrudniające owadom dostanie się do środka oraz panujące w nim warunki, Will szacował, że zabójstwo miało miejsce przed trzema, czterema dniami. Były to tylko jego domysły popierane kilkuletnim doświadczeniem w oglądaniu zwłok w różnym stopniu rozkładu, lecz dokładny czas śmierci powinien określić koroner, o ile Brytyjczycy takowego posiadali. Na razie nikt o nim nie wspomniał, a Reggie, kongresowy „trupiarz”, został w Stanach.

— To mi nie wygląda na zaklęcie patroszące — stwierdziła Dee, przechodząc nad największą plamą krwi. — Za mało regularne.

— Stawiałbym na nóż.

Malachi rozpiął guzik marynarki i przysiadł na piętach, tak nisko pochylając się nad trupem, że prawie dotykał go nosem. Nawet się nie skrzywił.

Will obejrzał kleksy na suficie.

— Ktoś był bardzo, bardzo wściekły.

— Przynajmniej dwa tuziny ciosów, może więcej — ocenił Malachi, uważnie oglądając rozpruty brzuch denatki.

— Czas zgonu? — zapytała Demeter.

— Trzy dni?

— Pytasz czy stwierdzasz?

— Wybacz, kwiatuszku, ale to trochę nie moja dziedzina — odparł Malachi, nawet nie patrząc w jej kierunku. — Ja zajmuję się brzydką magią, nie określaniem świeżości zwłok.

Sapnęła z irytacją, lecz nie powiedziała nic więcej. Marszcząc brwi, po kolei przyjrzała się krążącym po pokoju czarodziejom. Żaden z nich nie wykazywał przesadnego zainteresowania ciałem, choć szturchali różdżkami każdy przedmiot w pomieszczeniu. Will uznał, że bezpiecznie było wysunąć wniosek, że na miejscu zbrodni nie pojawił się magiczny koroner. Dee nie wyglądała na przesadnie zachwyconą z tego powodu.

— Co państwo tu robią?

W drzwiach łączących salon z jadalnią stanął Harry Potter. Był potargany nawet bardziej niż zazwyczaj, a przy tym sprawiał wrażenie zaskoczonego, jakby nie został poinformowany o przybyciu nowych osób.

Dee otworzyła usta, lecz w tym samym momencie zza Pottera wyłonił się Zabini.

— Ja ich wezwałem.

Potter drgnął, po czym zrobił gwałtowny w tył zwrot. Musiał naprawdę mocno odchylić głowę, by móc spojrzeć podwładnemu w twarz, przez co jeszcze bardziej przypominał niechlujnego dzieciaka w za dużej szacie po starszym bracie. Willa wciąż to dziwiło, zwłaszcza że pani Potter zawsze wyglądała jak spod igły. Zabini oczywiście też prezentował się elegancko – tym razem miał na sobie czarny garnitur i koszulę w prążki. Malachi uśmiechnął się z aprobatą na ten widok.

Potter cofnął się o krok z kwaśną miną.

— To zwykłe morderstwo — burknął.

— O ile za coś „zwykłego” uzna się brutalne wypatroszenie bogom ducha winnej czarownicy na przedmieściach Londynu — sarknął Zabini. — W mugolski sposób, jeśli nie zauważyłeś.

— Wezwałeś Amerykanów, bo zabito ją w mugolski sposób?

Zabini spojrzał na szefa jak na idiotę i chyba z trudem powstrzymywał westchnienie.

— Nie, wezwałem ich, bo od dwóch dekad nie mieliśmy tak krwawej zbrodni, a teraz po kraju biega nam nekromanta, którego oni gonią.

— To nie musi mieć związku! — pisnął Potter.

Will nie rozumiał, dlaczego Potterowi tak na tym zależało. Wydawało się, że większość stróżów prawa cieszyłaby się z możliwości zwalenia winy na obcokrajowca i to jeszcze takiego, który sam pchał się im za kraty. Nikt w końcu nie lubił szukać winnego wśród krewnych i znajomych – człowiek tracił poczucie bezpieczeństwa, gdy jego sąsiad okazywał się być sadystycznym psychopatą.

Grymas na twarzy Pottera wskazywał, że mężczyzna miał inne zdanie.

Zabini milczał przez dłuższą chwilę, marszcząc brwi i mierząc go chłodnym spojrzeniem.

— Nie musi — przyznał wreszcie. — Ale może niech oni ocenią?

— Będziemy ich teraz wzywać do każdego kota na drzewie?

— Tylko jeśli pod tym drzewem leży trup.

— Zabini… — rzucił Potter ostrzegawczym tonem.

Zabini zacisnął usta.

Nim konflikt eskalował, podszedł do nich jeden z przeczesujących salon aurorów. Miał jakieś czterdzieści lat, krótko ścięte, ciemne włosy i krzywy nos, który wyglądał, jakby nie zrósł się dobrze po złamaniu. Paskudny uraz wydawała się także potwierdzać brzydka blizna, zaczynająca się od lewego kącik ust, biegnąca przez cały policzek i skroń, po czym znikająca pod linią włosów. Czymkolwiek facet oberwał, musiało boleć jak cholera i kiepsko się goić.

Potter przestał mordować Zabiniego wzrokiem i przeniósł wzrok na nowego rozmówcę.

— Znalazłeś coś, Jordan? — zapytał napiętym głosem.

Jordan uniósł dłoń, w której trzymał przezroczystą, foliową torebkę na dowody. Pustą.

— Co…?

— Włos — oznajmił Jordan. — Jasny, średniej długości, choć stawiam na męski.

— Pasuje do Badfaitha — zauważyła Dee, prawie z ulgą.

— Niekoniecznie.

Drugi auror na oko zbliżał się do sześćdziesiątki i był łysiejącym, trochę otyłym facetem w pogniecionej szacie. Willowi wcale nie podobał się jego wyraz twarzy, kiedy powiódł wzrokiem po stojących w półkolu osobach, aż w końcu zatrzymał się na krzywiącym usta Zabinim.

— Whitestone — mruknął Zabini, nie próbując ukrywać niechęci.

— Czy to nie jest ta laska, o której romansie z Malfoyem pisały ostatnio plotkarskie gazety?

Zapadło milczenie, po czym wszyscy jak na zawołanie odwrócili głowy w stronę zwłok, niewzruszenie leżących na dywanie i gapiących się w sufit pustymi oczodołami.

Rome odezwał się jako pierwszy.

— Merlinie, to Candice Rainheart? — wydusił.

Potter zmarszczył brwi i sięgnął do kieszeni, z której wyjął notes i kilka luźnych, nieco wymiętych kawałków pergaminu.

— Ktoś od Ollivanderów musi jeszcze zidentyfikować różdżkę, ale według Czarodziejskiego Urzędu Meldunkowego dom należy Benedicta Rainhearta.

— Ojciec? — dociekała Dee. — Mąż? Brat?

Potter nie odpowiedział, nerwowo przeglądając papiery.

— Albo kochanek — mruknęła Belle.

— Raczej ojciec — wtrącił niepewnie Rome. — Nigdzie nie pisali o mężu. Znaczy, nie znałem jej za dobrze, trochę z widzenia, no i z tych gazet, ale wygląda mi na Candice — dodał pośpiesznie, dostrzegając, że Demeter otwierała usta.

Whitestone uśmiechnął się złośliwie.

— Dziwne, że jej nie rozpoznałeś, Zabini — zakpił. — Kumplujesz się z Malfoyami, nie?

— I uważasz, że to Malfoy ją zamordował? — odparł Zabini lodowato.

— Każdemu kiedyś strzeliłaby żyłka.

— Gdybyś miał rację, do tej pory wymordowałby pół kraju.

— Nie wmówisz mi, że Malfoy nie byłby do czegoś takiego zdolny — syknął Whitestone, zanim odwrócił się na pięcie i wrócił do skanowania komody.

Zabini odprowadził go beznamiętnym spojrzeniem, lecz zaciskał szczęki.

Malachi obserwował tę wymianę zdań z dziwną miną i Will mógłby się założyć, że w jego głowie kształtowała się już jakaś konkretna teoria. Ostatecznie nie płacili mu grubych milionów za ładny uśmiech i nienaganne maniery.

A tym bardziej nie za podrywanie panienek w Ritzie.

Potter odchrząknął.

— Malfoy nie jest niewiniątkiem.

— Jasne — warknął Zabini, przez co Jordan natychmiast ewakuował się na drugi koniec salonu, zaś Potter, mimo że był szefem, nagle z zapałem zaczął oglądać kota na serwantce, jakby odkrywał nowy gatunek. — Gdyby to był Malfoy, gówno byśmy zobaczyli, nie trupa, na dodatek rozprutego. Już widzę, jak ta wypachniona menda grzebie we flakach i brudzi sobie buty. Prędzej sam zdechłby na środku tego pieprznika i obrósł różowymi piórkami. Gdzie reszta zespołu?

Dee najwyraźniej nie zorientowała się, że ostatnie pytanie zostało skierowane do niej, bo nie odpowiedziała od razu. Zamrugała, dostrzegłszy wbite w siebie natarczywe spojrzenie Zabiniego, a po minie mężczyzny można było wywnioskować, że uznał poprzedni za wyczerpany i zamknięty.

— Zostali w ministerstwie — odezwała się wreszcie Demeter. — Nadrabiają zaległości.

W razie czego mieli im pomagać chrapiący pod ścianą Mills oraz nadąsany Dave, nieszczególnie zadowolony z tego zadania. Bardziej od niego protestował Jim, który uważał to za niesprawiedliwe i rasistowskie, czego nie omieszkał głośno oznajmić. Dee natychmiast przypomniała mu, że był tylko praktykantem, potrzebnym jej tyle, co zwietrzały eliksir w zardzewiałym kociołku. Chłopak kłapnął ustami, rzucając jej mordercze spojrzenie spod grzywki.

Will czekał na groźbę poskarżenia się ojcu.

Teraz Zabini wpatrywał się natrętnie w Pottera seniora.

— Dobrze, niech będzie — wycedził wreszcie szef aurorów.

Byle jak wepchnął kartki z powrotem do kieszeni i wyszedł na korytarz, gdzie stanowczym tonem kazał się pośpieszyć pracującym tam czarodziejom. Z jego wrzasków łatwo było wywnioskować, że potrzebował wyładować na kimś swoją irytację.

Zabini przewrócił oczami.

— Gryfiaki — prychnął. — Widzieliście kiedyś coś podobnego? — zapytał Dee.

Zacmokała, kręcąc głową.

— I tak, i nie.

— Czyli?

— Badfaith do tej pory nikogo nie wypatroszył, ale ta brutalność do niego pasuje.

— Znaczy, że nekromanta i sadysta — westchnął Zabini. — Milutko.

— To często jest w pakiecie — wtrącił Malachi.

Belle sapnęła z zaskoczeniem, gdy rzucił w nią marynarką, lecz on już na nowo pochylał się nad zwłokami. Podwinął do łokci rękawy koszuli, wyciągnął różdżkę i zaczął wykonywać nią skomplikowane manewry, mamrocząc pod nosem. Co jakiś czas marszczył brwi i wydawał z siebie rozdrażnione pomruki.

Will podszedł do okna, okrążając miejsce zbrodni od drugiej strony kanapy, żeby nie zbliżyć się zanadto do kociej szafy.

Śmierć rzadko wychodziła komukolwiek na zdrowie, zwłaszcza po paru gorących dniach, dlatego kobieta na podłodze równie dobrze mogła mieć dwadzieścia, co czterdzieści lat. Atrakcyjna blondynka na zdjęciach wyglądała na najwyżej trzydzieści i uśmiechała się do aparatu razem z licznymi, równie ładnymi oraz zadowolonymi z życia znajomymi. Symetryczna twarz, zgrabna sylwetka, duże oczy – nie trudno było uwierzyć, że w romans Candice z wpływowym gościem. Takie kobiety zwykle miały wielu adoratorów, czy im się to podobało, czy nie.

Trochę z tyłu, ukryta za pozostałymi ramkami, stała podniszczona fotografia młodego małżeństwa z jasnowłosą dziewczynką. Kilkuletnia Candice Rainheart beztrosko prezentowała światu braki w uzębieniu, przytulając się do matki, do której była bardzo podobna.

Will odstawił sfatygowaną oprawkę. Oczekiwanie, że na którymś zdjęciu znajdzie Malfoya – kogoś przypominającego Jona, czy też dotychczasowe wyobrażenie Willa o Malfoyach – było pobożnym życzeniem. Facetowi brakowałoby kilku klepek, gdyby pozwoliłby kochance postawić wspólne zdjęcie na środku salonu.

Ewentualnie zabrałby je po morderstwie.

Niestety Candice regularnie wycierała kurze z mebli i nie dało się ocenić, czy coś zginęło.

— To naprawdę spora przesada — stwierdziła Belle.

Will zerknął za siebie.

Dee z Rome’em rozglądali się po salonie, wtykając nosy do każdej szafki, szuflady i w każdy zakamarek, jakby spodziewali się natrafić tam na czającego się mordercę. Demeter zaryzykowała także obejrzenie wnętrza serwantki, nie zwracając uwagi na syczącego na nią z góry zwierzaka. Ilia pochylał się nad ramieniem poirytowanego Malachi’a, natomiast dwa kroki za nimi stała Belle, przerzuciwszy marynarkę przez ramię, zaś drugą rękę opierając na biodrze. Zadzierając głowę, kobieta wpatrywała się intensywnie w Zabiniego, a on odpowiedział jej chłodnym spojrzeniem.

— Sugeruje pani zbrodnię w afekcie? — zapytał sucho, przywdziawszy na twarz kompletnie obojętny wyraz. — Proszę mi wierzyć, wiele rzeczy można mówić o Malfoyu, większość nie będzie miła, ale nikt nie oskarży go o kierowanie się emocjami. Niektórzy twierdzą, że w ogóle ich nie ma.

— A żona?

— Wątpię.

— Dlaczego?

— Bo gdyby plotki o romansie były prawdziwe — odparł Zabini wciąż z tym samym spokojem, choć na jego usta wypłynął kpiący uśmiech — jedynym trupem byłby sam Malfoy, z czego on doskonale zdaje sobie sprawę.

Belle zmarszczyła brwi i mężczyzna natychmiast się zmieszał.

— Żartuję — rzucił szybko. — Corny z natury nie wykazuje morderczych skłonności. Wręcz przeciwnie, powiedziałbym.

— Naprawdę jest pan z nimi blisko.

— Znam ich od lat — przyznał z wahaniem. Włożył obie dłonie do kieszeni i zakołysał się lekko na piętach. — Wiem, że to wygląda prosto, nadziany facet sprzątnął niepokorną kochankę, ale Malfoy ma głęboko opinię plotkarskich gazet i osób, które te gazety czytają. No i jest pedantycznym paranoikiem z obsesją na punkcie kontroli, a tu jest dużo bałaganu.

— Pozbyłby się ciała?

— Droga pani — Zabini spojrzał Belle głęboko w oczy — on na wszelki wypadek pozbyłby się kota i połowy sąsiadów. Jasne, nie mówię, że jest święty, ale prędzej użyłby szantażu. To bardziej w jego stylu.

— Może nic nie miał na ofiarę?

Prychnął.

— W wygrzebywaniu brudów Malfoyowie nie mają sobie równych.

— To absolutnie okropne — jęknęła Ariadna.

Po powrocie do ministerstwa Demeter drobiazgowo zrelacjonowała, co widzieli i czego dowiedzieli się na temat morderstwa, przemilczając jednak spięcie między Zabinim i Potterem. Uznała to za nieistotne albo nie chciała dać Brytyjczykom odczuć, że ich szef nie popierał zaangażowania zespołu w sprawę.

I bez tego sprawiali wrażenie się dostatecznie wstrząśniętych, zwłaszcza młodsze pokolenie, mimo że, ku niezadowoleniu Dee, aurorzy nie udostępnili jeszcze zdjęć z miejsca zbrodni. Thompson przez cały czas z niedowierzaniem kręcił głową, a twarz Ariadny ponownie przybrała niezdrowy, kredowo-biały odcień, przez co jej oczy wydawały się jeszcze większe niż do tej pory.

— Pamiętam ją z Hogwartu — ciągnęła dziewczyna w zamyśleniu, przygryzając pasmo różowych włosów. — Ludzie zwykle ją lubili, tylko czasem trochę zadzierała nosa, nie? — Rozejrzała się po młodszych członkach brytyjskiej części zespołu.

Potter prychnął, a Wright i Thompson z obojętnymi minami wzruszyli ramionami. Cała trójka wydawała się być dużo młodsza od Rainheart i mogli nigdy jej nie spotkać. Natomiast Rome nieśmiało uniósł dłoń.

— Kujon — przyznał z zażenowaniem. — Zwykle siedziałem z nosem w książkach i nie martwiłem się ładnymi dziewczynami, które nie zwracały na mnie uwagi.

Willowi ciężko było w to uwierzyć.

Belle zmierzyła Rome’a spojrzeniem, po czym ponownie zwróciła się do Ariadny.

— Przyjaźniłyście się?

Ariadna zaprzeczyła gwałtownie.

— No co ty. Byłam rok niżej, no i tak jak Bagnold w Ravenclawie, a poza tym w szkole nie miałam wielu znajomych — wyjaśniła, rumieniąc się lekko. — Candice była Ślizgonką, strasznie popularną w swoim domu. Ślizgoni… no, oni rzadko kumplują się z ludźmi z innych domów, nawet jeśli te osoby są, wiecie — skrzywiła się — czystej krwi — zakończyła z niechęcią. — Wybacz, Dorian — dodała, spoglądając na siedzącego obok niej mężczyznę.

Wright uśmiechnął się blado.

— Nie zaprzeczam, bywamy dupkami.

— Bywacie — parsknął Jim i nie zrobiło na nim wrażenia lodowaty wzrok starszego kolegi.

Dave zastukał palcami w stół, żeby zwrócić na siebie uwagę.

— A romans?

— Cóż, była ładna — odparła Ariadna po krótkim namyśle. — Nawet bardzo ładna i połowa szkoły na nią leciała, a jej to nie przeszkadzało. Malfoy pasuje do jej ulubionego typu, przystojny, wpływowy, bogaty…

— Z piętnaście lat starszy i żonaty — wpadła jej w słowo Belle. — Zabini upiera się, że Rainheart wszystko zmyśliła.

— Brednie — odezwał się Fawley.

Wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze Smithem.

— Normalne, że Zabini stanął po stronie Malfoya. Zawsze był i będzie lojalny jak pies.

— Nomen omen — dorzucił Smith złośliwym tonem.

Mimo że jeszcze przed pięcioma dniami Will był absolutnym likantrofobem, na tę uwagę aż wzdrygnął się wewnętrznie. Fakt, Zabiniemu mogło brakować obiektywizmu w stosunku do przyjaciela – komu nie brakowałoby w takiej sytuacji, niech pierwszy rzuci łajnobombą – lecz nie wyglądał na osobę narażającą karierę dla dobrego imienia mordercy.

Z drugiej strony, najciemniej pod latarnią.

Chyba nie tylko Will miał dylemat natury moralnej. Demeter marszczyła nos, spoglądając na zmianę to na Fawleya, to na Smitha. Bezwiednie bawiła się przy tym wisiorkiem z kolorowych, drewnianych koralików. Ilia miał pozornie nieodgadnioną minę, ale efekt psuła pionowa zmarszczka pomiędzy brwiami, natomiast Malachi odchylił się na swoim luksusowym krześle i zamknął oczy, kładąc na brzuchu splecione dłonie. Na ustach błąkał mu się cień leniwego uśmiechu, lecz Will mógłby się założyć, że konsultantowi nie umknęło ani jedno słowo.

Pozostali gapili się na Dee z oczekiwaniem.

— Nie wiem — westchnęła w końcu, owijając naszyjnik wokół palca. — To byłby niesamowity zbieg okoliczności, że pojawił się u was Badfaith i nagle macie kompletnie niezwiązane z nim, makabryczne zabójstwo.

— Ale nie jest to niemożlwie — zauważył Fawley.

Dee wydała z siebie niewyraźne mruknięcie, które równie dobrze mogło być przyznaniem racji, co zaprzeczeniem.

— Fawley ma rację, nie brałbym na poważnie opinii Zabiniego — wtrącił Jim. Demeter zmroziła go wzrokiem, ale ją zignorował. — Znajomi Malfoyów traktują ich jak jakąś rodzinę królewską albo cholernych bogów. Nie powiedzą o nich złego słowa.

— Zabini miał w zanadrzu całkiem sporo złych słów.

Jim puścił mimo uszu także komentarz Willa.

— No ludzie, nad czym my się w ogóle zastanawiamy? Malfoy to wredny kutas i na dodatek śmierciożerca, wszyscy to wiedzą. Cała ta rodzina jest walnięta, pewnie mają więcej trupów poupychanych w tych pozłacanych szafach.

Niespodziewanie Rome uśmiechnął się złośliwie.

— Chrześniak twojego ojca ożenił się z jedną z nich — przypomniał Potterowi, który zapowietrzył się na moment.

— Stella akurat jest z nich najnormalniejsza — burknął wreszcie Jim, czerwony się aż po końcówki uszu. — Ale nie wychowywała się z nimi od początku, nie? Znaczy, adoptowali ją jak już była w szkole i nie zdążyli jej zepsuć…

— Jasne — zadrwił Rome. — A twój brat też przyjaźni się z najnormalniejszymi Malfoyami, czy po prostu sam jest nienormalny?

Jim zmrużył oczy.

— Wiesz, możesz mnie cmoknąć — poinformował Rome’a.

— Dziękuję, ale wolałbym nie.

— Mam gdzieś, co myślisz o…

— Dosyć — warknęła Demeter.

Natychmiast zamilkli, choć nie przestali mordować się spojrzeniami ponad stołem.

Will rozumiał niezdecydowanie Dee – sprawa Rainheart śmierdziała na milę i był to smród podejrzanie znajomy. Badfaith lubił krwawe łaźnie, profesora Blancharda dosłownie obdarł ze skóry, a swoją byłą kochankę spetryfikował, żywcem wyrwał jej język, wydłubał oczy i dopiero wtedy łaskawie udusił paskiem od sukienki. Zabójstwo Rainheart idealnie pasowało do jego sposobu działania.

Tyle że nie mieli motywu.

Bo co mogło łączyć pracownicę eleganckiego butiku z sadystycznym nekromantą?

— Malfoy sprzątnął damulkę, bo za bardzo się rozwydrzyła — upierał się Fawley, niecierpliwie podrygując stopą. — Może groziła, że wyda więcej jego sekretów, a może znudziło mu się udawanie, że nic go to nie obchodzi. W każdym razie trzeba wyznaczyć kogoś do pilnowania jej domu.

— Że niby po co? — zdumiał się Dave.

Fawley posłał mu pełne wyższości spojrzenie.

— Morderca zawsze wraca na miejsce zbrodni.

Demeter przewróciła oczami.

— Koniec na dzisiaj — powiedziała stanowczo. — Dochodzi szesnasta, wróćmy do domów, zanim zaczniemy rzucać się sobie do gardeł. Bez dyskusji.

Łaskawie udała, że nie słyszała Fawleya, który, podnosząc się z krzesła, mamrotał o babach na wysokim stanowisku. Biedny facet, nie wiedział, w co się wpakował.

— Pani porucznik… — zaczął niepewnie Rome, kiedy reszta Brytyjczyków znalazła się poza zasięgiem jego głosu. — Jeśli mógłbym coś zasugerować, to jednak na wszelki wypadek postawiłbym kogoś pod domem Rainheart.

Demeter westchnęła ze zrezygnowaniem.

— Bagnold, ty też…

— Nie, broń Merlinie, nie — zaprzeczył szybko, kręcąc głową. — Tyle że… — zawahał się — jeśli ktoś naprawdę próbuje wyrobić Malfoya, on będzie chciał obejrzeć miejsce zbrodni. Jest dupkiem, ale zna się na różnych paskudztwach.

Dee przygryzła dolną wagę i spojrzała na Ilię.

— Co nam szkodzi? — Wzruszył ramionami. — Mogę wziąć pierwszą wartę.

— Ja też chętnie poznam tego Malfoya — oświadczył Malachi. — Ktoś z taką reputacją musi być fascynującym człowiekiem. Ale nie zamierzam zapuszczać korzeni pod niczyim domem, dziękuję bardzo — zaznaczył pośpiesznie. — Moje delikatne ciało potrzebuje odpowiedniej ilości snu, najlepiej w dobrym towarzystwie.

— Żeby zaraz to twoje delikatne ciało nie zarobiło soczystego kopniaka w najbardziej odpowiednią część — wycedziła Demeter, nawet na niego nie patrząc. — McLoughlin zmieni cię o północy — powiadomiła Ilię, który odpowiedział skinieniem. — Reszta wraca do domów.

Rome zasalutował jednym palcem, po czym wymknął się na korytarz.

— Wstawaj, Mills! — zawołała Dee.

— Sto lat! — wrzasnął Mills, zrywając się na równe nogi.

7 komentarzy:

  1. Brrr... Nieco to makabryczne. Zmusiłam się, żeby sobie wyobrazić to co opisujesz i nie wiem czy nie będę miała koszmarów.
    Dziwi mnie to, że nikt nie wymaglował Malachi'ego, bo na pierwszy rzut oka widać, że coś wie. Tak czy inaczej, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, bo strasznie wciągnęłam się w tę historię.
    Tak sobie też myślę, że po zakończeniu sprawy nekromanty, miło by było zobaczyć tę grupę aurorów na tropie innego czarnoksiężnika. Szczerzę polubiłam głównych bohaterów i jestem ciekawa ich dalszych losów. Może dowiedzielibyśmy się czegoś o ich prywatnym życiu?

    Pozdrawiam, Rieen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, rozważałam, czy nie dać ostrzeżenia na początku rozdziału, ale to w sumie od początku miał być kryminał, na co wskazuje opis z boku, więc zrezygnowałam. Chyba ponownie się nad tym zastanowię, jeśli mam przyprawiać ludzi o koszmary ;)

      Początkowo to opowiadanie miało mieć kilka rozdziałów, ale trochę mi się rozrasta, dlatego tak się to wszystko ciągnie. A nie chcialabym tak od początku zanudzać Was stronami ekspozycji, więc cierpliwości. W kolejnych rozdziałach będzie więcej Amerykanów i Malachi'a, więc może co nieco się rozjaśni, no i na pewno będziemy się o nich więcej dowiadywać.

      Wiem, że w moich bohaterach jest pełno stereotypów, ale osobiście uważam, że nasze życie właśnie ma tym polega - na sematach i stereotypach. Wszystko zależy tylko od tego, jak je poprowadzimy. Mam nadzieję, że uda mi się wydobyć z tych klisz coś świeżego.

      Bardzo dziękuję za tyle ciepłych słów. I za wytrwałe komentowanie każdego rozdziału.

      Również pozdrawiam,
      Bea

      Usuń
  2. A dla mnie ten szczegółowy opis dodał historii realizmu i w ogóle mnie nie odrzucił. Morderstwa przecież nie są ładne i pachnące. Masz bardzo przyjemny styl, dobrze mi się czyta twoje opowiadanie. Strasznie polubiłam Willa, a jego komentarze odnośnie porównywania rzeczywistości z książką to mistrzostwo. Szkoda, że zabrakło tego w tym rozdziale. W ogóle myśli Willa są ekstra, daj ich więcej haha. Jedyne, do czego się mogę przyczepić, to za duża ilość bohaterów w tym rozdziale. Na początku było fajne wprowadzenia tylko Willa i Dee, ale jak dałaś w ostatnim rozdziale zespół brytyjski i amerykański, to po prostu się zgubiłam.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam,
    ~Golden Eye z https://wkrainiecienaimroku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako osoba wychowana na serialach kryminalnych i horrorach, też nie mam z tym problemu, ale nie wszyscy mają naszą odporność na takie rzeczy ;)

      Wiem, że bohaterów jest dużo, ale nie musiałam ich wszystkich tak wprowadzić. Obiecuję, że w następnych rozdziałach nabiorą więcej charakteru i może przestaną się zlewać. Swoją drogą i tak staram się ograniczać ich ilość i wprowadzać ich kolejno, gdy są potrzebni, ale czasem po prostu nie mam wyjścia.

      Dzięki za komentarz.

      Również pozdrawiam,
      Bea

      Usuń
  3. Jakoś trudno mi uwierzyć, że to Malfoy stoi za tym morderstwem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde uwielbiam oglądać seriale kryminalne, ale przy opisie wymiękłam. Cholernie realistycznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kot. Nikt nie podejrzewał kota! Ha! Gdzie moja nagroda za rozwiązanie sprawy? ;) Przepraszam, ale odkąd wyobraziłam sobie miejsce zbrodni, wyjątkowo mocno podziałał na mnie widok biednego kotka chowającego się na jakimś kredensie. A że najciemniej pod latarnią... :D

    Ja też nie wierzę, że to Malfoy. W tym względzie ufałabym ocenie Zabiniego, zwłaszcza że mam podobne zdanie o Draco - za nic nie nie wyobrażam go sobie z nożem w ręku patroszącego kogoś w tak niechlujny sposób.

    Za to Harry wydaje mi się podejrzany. xD Ta kupka flegmy, obojętności i ogólnego wyjebanizmu nagle stała się wulkanem energii? Krzyczała na kogoś? Przez to, że Potter zachował się po raz pierwszy w tak ekspresyjny sposób, ląduje na mojej liście nieprawdopodobni sprawcy, ale którzy mnie nie zdziwią. :D

    [Krótkie wtrącenie, które nie ma związku z fabułą: przez tę naszą ostatnią dyskusję o rasizmie/gatunkizmie, chyba teraz każde tego typu określenie będzie rzucało mi się w oczy. W tym rozdziale też padło i kompletnie nie potrafię połączyć go z zarzutami młodego Pottera. No, chyba że to dziecięca histeria, podczas której nie kontroluje, co mówi - wtedy rozumiem. ;)]

    Strasznie się cieszę, że mam mętlik w głowie. Jestem ciekawa, czy jeżeli poznam sprawcę i wróciłabym do opowiadania raz jeszcze, znalazłabym jakieś oczywiste tropy, które przeoczyłam. Nienawidzę tego i lubię równocześnie - nienawidzę przez swoje gapiostwo, a lubię ze względu na dobrze przemyślaną fabułę.

    Miałam kończyć, ale chyba skuszę się na jeszcze jeden rozdział. ^^

    OdpowiedzUsuń