niedziela, 25 kwietnia 2021

ROZDZIAŁ DWUNASTY. Malfoyowie

 Na tle ciemnoszarych, burzowych chmur, które zebrały się nad posiadłością, dwór wydawał się znacznie większy, niż Will zapamiętał. Masywny budynek przysiadł ciężko na końcu alei, cichy i pozbawiony blasku, jakby opuściła go cała magia. Nie był to dobry znak.

Dave zagwizdał przez zęby.

— Cholera, niezła chata.

— Uważaj — mruknął Will. — Wewnątrz jest z dziesięć razy… bardziej.

— Łał.

Belle wsadziła ręce do kieszeni i mlasnęła językiem.

— Ciekawe, dlaczego ich nie lubią.

— Nie są źli — odparł Rome. — Znaczy, nie aż tak, jak o nich mówią — dodał, gdy posłała mu niedowierzające spojrzenie. — Są… specyficzni.

— Jak Badfaith. Tyle że ja nie chciałabym dostać od niego zaproszenia na herbatkę.

Rome wzruszył ramionami i nacisnął guzik na domofonie. Tym razem nikt się nie odezwał, tylko od razu szczęknęły zawiasy i brama stanęła otworem. No, powiedzmy. Will wcisnął głowę w ramiona i prześliznął się przez niewielką szczelinę jako drugi, tuż za Belle. Mimo to poczuł na karku powiew grozy, gdy wrota zatrzasnęły się z hukiem.

Nie ma co, Malfoyowie wiedzieli, jak wywrzeć odpowiednie pierwsze wrażenie.

— To cisy? — zapytała Belle.

Will postawił kołnierz kurtki.

— Jeśli wierzyć książkom.

Też powiódł wzrokiem po idealnie przyciętych krzewach, z trudem opierających się coraz silniejszym podmuchom wiatru. Malachi miał rację i to było aż za proste, nie wspominając, że bardzo głupie – zrobić truciznę z krzaka rosnącego we własnym ogródku. Malfoy musiał wiedzieć, że prędzej czy później ministerstwo ją znajdzie, w końcu zdarzało mu się współpracować z aurorami. Po co się narażać, po co przyciągać niepotrzebną uwagę? Brytyjskie społeczeństwo nie potrzebowało kolejnego argumentu, żeby podejrzewać Malfoyów o wszelkie zbrodnie przeciwko ludzkości, wojny, powodzie, pożary lasów i epidemie smoczej ospy.

Badfaith to co innego – im dziwniej, tym ciekawiej.

Dlaczego, na bogów, tak bardzo interesował się Malfoyami?

Nic tu nie trzymało się kupy.

Drzwi dworu otworzyły się, zanim do nich dotarli i Will miał ochotę uściskać Fergusa.

Kamerdyner ukłonił się, ani na moment nie zmieniając beznamiętnego wyrazu twarzy. Ciekawe, czy miał to w umowie.

— Dzień dobry. Czekaliśmy na państwa.

Will z ulgą wszedł do suchego pomieszczenia.

W holu paliły się wszystkie świece. Niezdecydowana mżawka, która powitała aurorów w miasteczku, zdążyła zmienić się w konkretną ulewę i teraz bębniła w szklany sufit.

Will, zajęty strącaniem wody z włosów, otrzepywaniem butów i mamrotaniem przekleństw na temat angielskiej pogody, nie od razu dostrzegł dziewczynę siedzącą na schodach po lewej stronie, z głową opartą o barierkę. Dziewczyna zerwała się na równe nogi, zamaszystym ruchem odrzuciła na plecy biały warkocz i spojrzała na gości spod rzęs niesamowicie niebieskimi oczami.

— Cześć.

Była uderzająco podobna do Stelli Lupin i równie ładna, choć nie mogła mieć więcej niż piętnaście, szesnaście lat.

Rome zrobił krok do przodu.

— Cześć. Cisse, prawda? — Uśmiechnął się. — Spotkaliśmy się w maju na Balu Zwycięstwa.

Dziewczyna skinęła.

— Nazywam się Rome Bagnold, z Biura Aurorów.

— Wiem — odparła, splatając dłonie za plecami. — Jezz mówiła, że byłeś tu parę dni temu z innymi aurorami. I że pytaliście o tatę.

Rome podrapał się po nosie.

— Tak… Bardzo nam przykro, że zaginął.

— Chociaż trochę późno to zgłosiliście — mruknął Dave.

Cisse przyjrzała mu się w milczeniu.

— To są aurorzy ze Stanów — wyjaśnił szybko Rome. — Tak jak prosiła twoja mama. Ja robię za przewodnika — dodał po krótkim wahaniu.

Przygryzła dolną wargę i zmierzyła ich następnym długim spojrzeniem, przez co Willowi zrobiło się gorąco. Tylko czekał na ostrzeżenie. Cisse miała identyczną minę jak Stella tamtego wieczora w barze, gdy groziła Rome’owi pozwem o nękanie. Może była nastolatką, ale Will wolał być przygotowany – zwłaszcza po tym co do tej pory słyszeli o tej rodzinie.

Belle sapnęła.

— Zamknij się już, Dave — burknęła, bo ten znów otwierał usta. — Moglibyśmy rozmawiać z kimś dorosłym? — zwróciła się do dziewczyny łagodnym tonem. — Z panią Malfoy na przykład? W końcu chciała nas widzieć.

— No tak… — Cisse przygryzła dolną wargę. — Tyle że pół godziny temu dostała sowę i pojechała do ministerstwa z wujkiem Rickiem.

„Wujkiem Rickiem?”, zapytał bezgłośnie Will Rome’a.

— Nott Starszy — odszepnął Rome. — Zabiniego jeszcze nie ma? — rzucił głośniej.

Dziewczyna potrząsnęła głową.

— Nie, jest. W bibliotece.

Miękko zeskoczyła ze stopnia. Will starał się powstrzymać ciekawość i nie gapić za intensywnie, gdy wskazała im właściwy kierunek. Nie chciał dorzucać niemoralnego zachowania wobec nieletnich do rosnącej w zastraszającym tempie listy przewinień.

Chyba nieletnich…

Zaczynała go boleć głowa.

Po jasnym, przestronnym holu wejściowym ciemna i zagracona biblioteka wydawała się wyjęta z innej rzeczywistości – jakby przez przypadek wepchnięto do niej muzeum. Ani kilkuskrzydłowe okno, ani też liczne, rozmieszczone w regularnych odstępach lampy olejne nie miały szansy rozjaśnić ogromnego pomieszczenia, którego sufit niknął w mroku. W powietrzu unosił się ostry zapach kurzu oraz magii promieniującej od artefaktów umieszczonych szklanych kloszach, a żaden przedmiot nie wyglądał na stosunkowo niegroźny. Resztę przestrzeni wypełniały książki – upchnięte na ciągnących się w nieskończoność rzędach regałów i pokrywające ściany od podłogi do sufitu. Książki leżały również na podłodze, na stoliku kawowym, na skórzanej kanapie i pod nią, na okrążających bibliotekę balkonikach, na otaczających je rzeźbionych balustradach oraz na wąskich stopniach prowadzących do nich schodów. W zasadzie jedynym wolnym od książek miejscem było ustawione pod oknem rzeźbione biurko, dla odmiany zawalone pergaminami. W tym bałaganie grzebał Zabini.

Miał przygarbione ramiona i worki pod oczami, a Malachi na pewno załamałby się na widok jego wygniecionej koszuli.

— Wujku, przyszli aurorzy.

Mężczyzna podniósł wzrok.

— Nareszcie — westchnął, odchylając się na krześle.

Wstał, przeciągnął się i potarł przekrwione oczy. Okrążył biurko, żeby podać gościom dłoń.

— Zaraz dostanę kociokwiku.

— Znalazł pan coś? — zainteresowała się Belle.

— Nic poza kilkoma poziomami wku…tegocenia.

Cisse przewróciła oczami.

— Mam szesnaście lat, wujku. Dawno nauczyłam się przeklinać — oznajmiła, odwracając się do wyjścia. — W kilku językach.

Zabini poczekał, aż trzasnęły za nią drzwi.

— Malfoyowie — prychnął. — Bardziej królewscy od pieprzonej królowej. W każdym razie — machnął ręką — Malfoy wygląda jak chodząca nerwica natręctw, ale w dokumentach ma burdel i dwa centary smoczego łajna. Przejrzenie tego zajmie wieczność.

Rome wyglądał, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i tylko sapnął głośno. Skrzywił się, zacisnął usta i zerknął na Belle, która przechyliła głowę, przyglądając się bałaganowi na blacie. W zamyśleniu gryzła pomalowany na czerwono paznokieć, jakby nie była świadoma wbitych w nią czterech par oczu.

Zabini sprawiał wrażenie rozbawionego tą sytuacją.

— Will i Rome panu pomogą — zarządziła wreszcie Belle. — A w tym czasie ja z Dave’em rozejrzymy się po domu.

— Nie sądzę.

Zabini z uprzejmą, ale stanowczą miną oparł się o biurko i założył ręce na piersi. Zmiana nastroju była tak nagła, że Belle dosłownie się zatknęła. Zamrugała gwałtownie.

— Proszę?

— Wszyscy państwo tu zostaną.

Zmarszczyła brwi.

— Nie rozumiem. Pani Malfoy prosiła o naszą pomoc — zauważyła.

— Owszem.

— Więc dlaczego…

— Zapewniam panią, że wszystko, co może pomóc w odnalezieniu Malfoya — odparł Zabini spokojnym, wręcz wypranym z emocji głosem, patrząc Belle prosto w oczy — jakikolwiek by nie był powód jego zniknięcia, znajduje się w tym pomieszczeniu. To — narysował w powietrzu kółko palcem — jest jego życie, tu pracuje, stąd prowadzi interesy i tutaj zbiera informacje. Nic nam nie przyjdzie z zaglądania mu do łóżka i grzebania w jego markowych majtkach. A teraz, któreś z was może mówi po francusku? — zapytał, równie niespodziewanie wracając do dobrze znanej, wyluzowanej wersji siebie.

Belle kłapnęła ustami i przyjrzała mu się podejrzliwie, jakby zastanawiała się nad jego zdrowiem psychicznym.

— Ale… to bez sensu.

— Albo rosyjsku? — ciągnął Zabini, jakby jej nie usłyszał. Oderwał się od biurka i z cierpiętniczą miną przemieszał kilka kartek. — Bo ja co najwyżej mógłbym potowarzyszyć Cisse w rzucaniu mięsem, to akurat też umiem.

Will wymienił szybkie spojrzenie z Rome’em, który pokręcił głową. Will uniósł brew.

— Malfoy, Zabini. — Rome uniósł dłoń i ciasno splótł dwa palce. — Bierzmy, co nam dają — szepnął do Belle. — Więcej nie dostaniemy.

Belle wyglądał, jakby miała ochotę kogoś zamordować.

Will odchrząknął.

— Przydałby się Malachi.

Belle zazgrzytała zębami, po czym wydała z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk i wyrzuciła ręce do góry w geście kapitulacji.

— Wystarczy dobrze opanowane zaklęcie tłumaczące — warknęła.

Zabini odwrócił się twarzą do niej i otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Pokręcił głową i cofnął o krok, zapraszającym gestem wskazując na biurko. Obserwował Belle w milczeniu, gdy podeszła do mebla, wyciągnęła różdżkę i wycelowała w pierwszą lepszą notatkę.

Metafrase logis.

Zaszemrało i kartka łagodnie sfrunęła na podłogę.

— Także tego, życzę powodzenia. — Zabini uśmiechnął się półgębkiem. — Paranoja Malfoya właśnie dociera na Księżyc.

Belle zmarszczyła nos. Sięgnęła po kartkę i obejrzała ją ze wszystkich stron.

— Chce mu się okładać czarami każdy świstek?

— Mówimy o Malfoyu — odparł Zabini takim tonem, jakby miało to wystarczyć za całe wyjaśnienie. — Nie zdziwiłbym się, gdyby okładał czarami zużyte serwetki i papier toaletowy. Trudno, zawołam któreś z bliźniaków. Niestety, to dziedziczne — wymamrotał.

Dave uniósł brwi.

— Paranoja?

— Też.

Zabini ruszył do drzwi.

— Zaraz, zaraz — zatrzymała go Belle. — To rozsądne, włączać w śledztwo cywila? I to jeszcze dziecko?

Przewrócił oczami.

— Droga pani, obawiam się, że w tym domu nie tylko ściany mają uszy, ale pewnie nawet parapety i spłuczka od kibla. Czegokolwiek byśmy się nie dowiedzieli, rozniesie się z prędkością miotły wyścigowej porwanej przez huragan.

Dave zagapił się na zamykające się za Zabinim drzwi.

— Ci ludzie są nienormalni. Ministerstwo im na to pozwala?

Rome rozłożył ręce.

— Mniejsze zło?

Will wziął do ręki leżący na samym wierzchu pergamin. Malfoy miał bardzo elegancki charakter pisma, wszystkie rządki były równe jak od linijki, a litery smukłe i ostre, z zawijasami przy „y”, „j” i „g” oraz fantazyjnie przedłużoną „f”. Czegoś takiego raczej nie uczyli w szkole. Poza tym Will na tyle znał się na obcych językach, żeby wiedzieć, że tekst zdecydowanie nie był ani po francusku, ani po rosyjsku. Może po niemiecku? W prawym dolnym rogu znajdował się szczegółowy rysunek stworzenia przypominającego elfa, ale pozbawionego skrzydeł. „Erkling”, głosił podpis. Will pierwszy raz o nim słyszał.

Potrząsnął głową i sięgnął po kolejną notatkę.

— Niech mnie — sapnął Dave. — To chińszczyzna. Znaczy, dosłownie, nie? — Uniósł kartkę zapełnioną dziwnymi symbolami. — Kurde, kim jest ten gość?

Rome cmoknął.

— No, jest całkiem inteligentny i zna się na… wiecie, rzeczach. Jak wasz Malachi.

— Malachi ujeżdżał dinozaury — sarknął Dave. — Nikt w departamencie nie pamięta, kiedy zaczął pracować dla MACUSy. Malfoy podobno nie ma jeszcze pięćdziesiątki.

— Każdy ma jakieś hobby — oznajmił Zabini, który w tym momencie pojawił się w progu.

Cisse deptała mu po piętach, a za nią weszła jeszcze służąca, cicho jak duch. Kobieta ostrożnie przesunęła kilka stosów książek na stoliku kawowym i postawiła na jego brzegu srebrną tacę, po czym równie bezszelestnie opuściła pomieszczenie.

Will otrząsnął się. Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić.

— Choć przyznaję — dodał Zabini, obrzucając nieufnym spojrzeniem klosz z błyszczącą, błękitną sferą, co jakiś czas strzelającą iskrami — że Malfoy z jakiegoś powodu upodobał sobie akurat te dziwne, wątpliwe moralnie i najbardziej niebezpieczne. Cóż, kimże ja jestem, żeby oceniać? — Wzruszył ramionami. — Raz w miesiącu zmieniam się w żądną krwi bestię.

Belle odłożyła długi, ciasno zapisany zwój, który do tej pory uważnie studiowała. Oparła dłonie na biodrach i przyjrzała się Cisse z mocno sceptyczną miną.

— Będziesz umiała to przetłumaczyć?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Nie znam mandaryńskiego — przyznała. — Ani niemieckiego. Trochę rosyjski i walijski, ale najlepiej mi idzie z francuskim i włoskim.

Belle nie wyglądała na przekonaną.

— To nam załatwi połowę roboty — upierał się Zabini. — Malfoyowie mają dziwne skrzywienie, jeśli chodzi o francuski i jej ojciec nie jest pod tym względem wyjątkiem. Resztę przetłumaczymy na piechotę.

O nie.

Willowi wyrwał się z gardła cichy jęk. Oczami wyobraźni już widział stertę rozpadających się słowników i siebie umierającego nad nimi w męczarniach. Z nudów.

Jednak Zabini obszedł biurko i wyciągnął z jego szuflady… laptop. Cienki, srebrny i ewidentnie nowy, prawie nienoszący śladów użytkowania. Była to chyba ostatnia rzecz, jaką Will spodziewał się ujrzeć w dworze Malfoyów.

Dave westchnął.

— Cudownie — burknął, wyjmując swój telefon. — Inni zwiedzają sobie miejsca zbrodni, a my dostaliśmy papierkową robotę. Znowu. — Zazgrzytał zębami. — Dee dała nam następny szlaban i nawet o tym nie wie! Będziemy tu siedzieć do następnej wiosny, aż zapuścimy korzenie. Badfaith w tym czasie zdąży wymordować pół kraju.

Zabini włączył komputer i zastukał paznokciami w blat biurka.

— Proszę się tak nie ekscytować, to dopiero pierwsza partia.

Niedbałym ruchem głowy wskazał na coś na prawo od biurka. Will tym razem pozwolił sobie na głośne wyrażenie protestu. Nie zauważył wcześniej tego regału – na półkach nie stały książki, jak wszędzie indziej, tylko wepchnięto tam sterty teczek oraz luźnych pergaminów. Drugie tyle makulatury leżało na podłodze i wyglądało to trochę tak, jakby ktoś wziął miotłę i po prostu zamiótł na kupę wysypujące się z regału kartki.

— Och, płonący stosie.

Zabini roześmiał się.

— Przecież nie musimy dokładnie czytać — dodał poważniejszym tonem. — Po prostu szukajmy czegoś o nekromancji albo kojarzącego się z którąś ze spraw. A właśnie, wiadomo już o nowych zwłokach? Kolejne wymuszone samobójstwo?

Belle zmarszczyła brwi.

— Zna pan raporty?

— Coś tam obiło mi się o uszy — rzucił, a gdy Belle nie zmieniła wyrazu twarzy, dodał z szerokim uśmiechem:

— Mam dobry słuch, to cecha gatunkowa.

Puścił do niej oko. Belle – bogowie, Will prawdopodobnie widział to pierwszy raz w życiu – zarumieniła się i opuściła wzrok na trzymany w dłoniach pergamin. Z wyraźnym zakłopotaniem mięła dokument w dłoniach.

Niesamowite.

Dave wdał się w dyskusję z Zabinim, czy istniał sposób na stwierdzenie, że ktoś był pod działaniem zaklęcia Imperius w trakcie popełniania morderstwa, także na sobie samym, a Will zgarnął garść kartek i przeniósł się na kanapę. Zanim usiadł, musiał przestawić na podłogę stos książek o wytartych okładkach i prawie nieczytelnych tytułach. „Rodová magie”, „Las maldiciones más antiguas y magia antigua”, „Incantesimi dimenticati”, „La magie de l’âme”, „Les maléfices primitifs”, „Carmina oblivione delebitur”, „Naturliga magi”, „Gamla förtollningar från våra förfäder”. Willowi niewiele one mówiły, no może poza tym że słowo „magia” wyglądało na uniwersalne dla większości języków.

Posegregował dokumenty według stopnia trudności – te spisane innym alfabetem niż łaciński wylądowały na końcu kolejki. Will nie miał siły zastanawiać się nad chińskim, a jego wiedza o cyrlicy ograniczała się do tego, że cyrlica istniała i że używali jej między innymi Rosjanie. Ciekawe czy Ilia umiałby to rozszyfrować, w końcu urodził się w Rosji…

Zaraz, to arabski czy facet wypił za dużo whisky? Chyba naprawdę się nudził, skoro chciało mu się uczyć tylu języków. Normalnym ludziom wystarczało…

Szlag.

Zaskoczony Will niemal oblał się herbatą, gdy Cisse z impetem wskoczyła na kanapę. Mebel ze zgrzytem przesunął się o kilka cali po posadzce. Dziewczyna skrzyżowała nogi i rozłożyła wokół siebie pergaminy.

— Cześć. — Uśmiechnęła się lekko, zauważywszy spojrzenie Willa.

Jej oczy miały tak intensywnie niebieski kolor, że wydawało się to niemożliwe.

— Jestem Cisse.

— Wiem.

— Miło mi, ale ludzie mają w zwyczaju przedstawiać się w odpowiedzi.

Will poczuł gorąco na twarzy.

— Williamlessage — wybełkotał.

Uniosła brew.

— Will… Masaż?

Kłapnął ustami.

— William Lesage — powtórzył, czerwieniąc się jeszcze mocniej.

— Brzmi trochę jak masaż — zachichotała Cisse. — Jesteś Francuzem? — zapytała poważniejszym tonem. — Wujek mówił, że żadne z was nie zna francuskiego.

— Eee…

Bardzo elokwentne, Williamie.

Odchrząknął.

— Mój pradziadek był Francuzem, ale ja znam może ze dwa słowa.

— Szkoda — westchnęła, przenosząc wzrok na leżący przed nią dokument. — Poszłoby nam dużo szybciej.

Will dopiero po jakimś czasie się zorientował, że wciąż się gapił. Szybko odwrócił wzrok i tak namiętnie zaczął grzebać w swojej części papierów, jakby zależał od tego los świata. Idiota, warknął na siebie w duchu. Kto to słyszał, żeby krępowała go nastolatka.

Chis umarłby ze śmiechu.

Próbował skupić się na pracy. Malfoy miał szeroki wachlarz zainteresowań – od fantastycznych zwierząt, przez starożytne praktyki czarodziejskie, wierzenia przodków i magię alternatywną, po eliksiry eksperymentalne. W tym szalonym misz-maszu znalazł się nawet przepis na ciasto brzoskwiniowe oraz schemat, jeśli wierzyć podpisowi, silnika spalinowego, okraszony obszernymi uwagami na temat sposobów zwiększenia mocy. Will odrzucił kartkę i nie próbował zrozumieć – nie żywił przesadnie ciepłych uczuć do niemagicznych środków transportu.

Właśnie studiował długi list od jakiegoś włoskiego pioniera w dziedzinie tworzenia nowych zaklęć ochronnych, gdy skrzypnęły drzwi.

— …ale Luca wciąż się nie odzywa — rzuciła Bran przez ramię.

Jon wkroczył za nią do biblioteki i prychnął głośno.

— Normalne, pewnie jest zalany w trupa albo posuwa jakąś…

Urwał na widok aurorów. Bran podążyła za jego wzrokiem i kłapnęła ustami. Zatrzymała się tak gwałtownie, że Jon niemal zderzył się z jej plecami.

Cisse wyprostowała się i wbiła w siostrę intensywne spojrzenie.

— O, hej — bąknęła Bran. — Już jesteście.

Wsadziła dłonie w kieszenie jeansów, rumieniąc się lekko. Z kolei twarz Jona nie wyrażała żadnych emocji.

Zabini chrząknął.

— Czy chcę wiedzieć, co znów odstawił Luca?

Bran gwałtownie potrząsnęła głową.

— Nic… Znaczy on… W sensie… Raczej nie, wujku — wydusiła w końcu. Zaszurała stopami ze wzrokiem wbitym w podłogę. — W każdym razie zamierzamy z Jonem skoczyć do Londynu, no wiesz, rozejrzeć się. No to cześć!

Chwyciła Jona za ramię i wyciągnęła na korytarz.

— To wcale nie było podejrzane — skomentował Dave.

Zabini tylko machnął ręką.

Will podrapał się po brwi, zerkając na Cisse, która wyglądała, jakby przez parę chwil wstrzymywała oddech i dopiero teraz odważyła się wypuścić powietrze. Na chybił trafił sięgnęła po następną kartkę i najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że zgarnęła ją z nie swojej kupki.

Luca… Kim on był? Willowi nigdzie nie dzwoniło, ale nie miał odwagi pytać. Wolał nie ryzykować – to wyglądało na bardzo drażliwy temat.

Przez moment bił się z myślami.

— Jon chyba mnie nie lubi — oznajmił.

Cisse wzruszyła ramionami, nie podnosząc głowy.

— To nic osobistego, on prawie nikogo nie lubi.

— Dlaczego?

— A musi? W sumie przypomina trochę tatę — dodała po namyśle, machinalnie skubiąc końcówkę przewieszonego przez ramię warkocza. — Mama mówi, że my, Malfoyowie, jesteśmy jak koty i chodzimy własnymi drogami.

Will ugryzł się w język, zanim wyrwało mu się, że przecież Jon nie był Malfoyem.

— To dlatego wasza mama tak późno zgłosiła zaginięcie?

Cisse potarła nos z wyraźnym zakłopotaniem.

— Tata czasem wychodzi… gdzieś. Ale do tej pory zawsze wracał.

— Na pewno nic mu nie jest — powiedział Will.

Cisse w końcu na niego spojrzała i uśmiechnęła się blado. Była bardzo spokojna jak na nastolatkę, której ojciec prawdopodobnie został porwany przez szalonego nekromantę, łamane na bezlitosnego seryjnego mordercę. Willowi wydawało się, że w takich sytuacjach ludzie powinni raczej panikować, płakać, chodzić od ściany do ściany… Cisse po prostu przeglądała dokumenty ojca, szukając wskazówek.

Will przeczesał włosy palcami.

Malfoyowie. Byli równie dziwni, co intrygujący.

— Ludzie, mam coś — odezwał się nagle Dave, przyciągając uwagę pozostałych. — Znaczy, chyba coś mam… I nawet jest po angielsku, więc czuję się niepotrzebnie wykorzystany.

Pomachał kartką. Belle natychmiast wyrwała mu ją z dłoni.

— Hej!

— Co to? — zapytał Rome.

Belle zmarszczyła brwi.

— List od jakiegoś Ambrose’a Greya.

Will i Cisse podeszli do biurka.

— „Na razie wiem tylko tyle” — przeczytała Belle na głos — „że żaden Deus Badfaith nigdy nie urodził się na terenie Stanów ani też nigdy tutaj nie przybył, przynajmniej nie legalnie. Pierwsze wzmianki o jego istnieniu pojawiają się dopiero w dwa tysiące dziesiątym, kiedy zaczął wykładać starożytne klątwy na ASM, ale okoliczności przyjęcia pozostają niejasne.” Bla bla bla, nikt nie sprawdził papierów — streściła, przelatując wzrokiem dalszą część tekstu. — Profesor Blanchard wspomniał o podejrzanych eksperymentach. Bla bla bla. Rektor upiera się, że wszystkie papiery Badfaitha wyglądały w porządku. „Na dodatek dostał kilka listów polecających od bardzo szanowanych naukowców z kilku znakomitych ośrodków badawczych w kraju, ale oczywiście nie czuł potrzeby, żeby sprawdzić którykolwiek z nich przed przyjęciem Badfaitha do pracy.” To też wiemy. Potem okazało się, że żaden z tych szanowanych naukowców nigdy nikogo takiego nie znał. No, albo przynajmniej wolą tak twierdzić. „Facet po prostu pojawił się znikąd, jakby pewnego dnia zmaterializował się z powietrza.” Bla bla bla. „Będę szukał dalej.” Aha, to życzę powodzenia — zakończyła Belle z kwaśną miną, składając kartkę na pół. Podała ją Rome’owi. — My szukamy od ponad dwóch lat i jakoś nadal nic nam z tego nie wyszło. Wie pan, kim jest Grey? — zwróciła się do Zabiniego.

Zabini pokręcił głową.

— Nie znam wszystkich kumpli Malfoya, zwłaszcza tych zagranicznych.

— Facet nie jest zbyt wylewny, co? — zauważył Dave.

— Można tak powiedzieć.

— Nie jesteście, no wie pan, kumplami?

Zabini posłał mu wymowne spojrzenie.

— Pan wie wszystko na temat swoich przyjaciół?

— No dobra… — odchrząknął Dave, wyraźnie zmieszany. — Tego, no… Ciekawe, czy ten cały… jak mu tam… Grey jeszcze żyje.

Rome popukał się w czoło.

— List jest sprzed dwóch dni.

— Ale nikt go nie czytał — rzucił Dave, wskazując leżącą na biurku białą kopertę. — Dopiero ja go otworzyłem. A Malfoy zaginął… — urwał i przeniósł wzrok na Cisse.

Dziewczyna przygryzła wargę.

— Wyszedł we wtorek wieczorem, ale Alice twierdzi, że widziała go jeszcze w środę późnym popołudniem, jak przechodziła koło biblioteki. Mama wróciła dopiero w nocy, a potem cały czwartek znów miała dyżur…

— Czyli zauważyliście jego zniknięcie w piątek, tak? — upewniła się Belle.

Nie dało się nie wyczuć dezaprobaty w jej głosie.

Zabini zacmokał.

— Malfoy łazi, jak chce — stwierdził. — Nie raz zdarzało mu się znikać na kilka dni.

— I nie mówić o tym nawet żonie?

— Nooo… — Cisse potarła ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno. — Zwykle pisze chociaż esemesa — przyznała. — I dlatego mama się zmartwiła. Bo teraz nie napisał.

Belle pokręciła głową, ale nic więcej nie dodała.

— Powiedzmy — odezwał się Dave, w zadumie stukając butem w bok biurka — że Malfoy napisał list w środę po południu, gdy wpadł do biblioteki, czyli pięć dni temu. Grey wysłał odpowiedź w sobotę, a dziś jest poniedziałek. Badfaith miał coś koło dwóch dni, żeby sprzątnąć gościa. To dla niego sporo czasu, nawet gdyby przedostał się przez ocean w niemagiczny sposób.

Rome zaklął pod nosem.

— Dobra, jeden problem na raz — westchnął Zabini. Odchylił się na krześle i popatrzył w sufit, jakby szukał tam natchnienia. — Napiszę do faceta i sprawdzę, czy jeszcze oddycha… Albo nie — zmienił zdanie. — Powiem Potterowi, niech wyśle kogoś z naszych…

— Albo jedno i drugie — wtrącił Rome. — Tak na wszelki wypadek.

Zabini znów westchnął.

— Racja. Zresztą nie wiemy, kim jest Grey. Jeśli jest z tego samego gatunku co Malfoy, może nie chcieć rozmawiać z aurorami. Miejmy nadzieję, że słyszał o mnie — dodał ponuro.

Belle uniosła brwi.

— Czyli…

— Niech pani nie drąży — uciął. — Lepiej nie.

Przejrzeli jeszcze resztę dokumentów na biurku, ale nie znaleźli już nic interesującego. Belle wysłała wiadomość do Dee, a w międzyczasie służąca przyniosła podwieczorek. Will sięgnął po kolejny kawałek ciasta, myśląc, że to w sumie miłe ze strony Malfoyów.

— Uch! Szlag by ją…

Belle zakończyła wyjątkowo burzliwą wymianę smsów i wcisnęła telefon do kieszeni.

— Dee pisze, żebyśmy wracali prosto na Grimmauld Place — burknęła.

— Już skończyli?

— Jest prawie osiemnasta.

Will ze zdziwieniem spojrzał na wyświetlacz swojej komórki.

— No to byłoby na tyle — mruknął Zabini, przeciągając się. Ogarnął wzrokiem bałagan wokół siebie i skrzywił się. — Cholera, nigdy bym nie pomyślał, że można tu zrobić jeszcze większy pieprznik, ale nam się udało.

— Tata będzie nam to wypominał do końca życia — jęknęła Cisse.

— Wziąłbym na niego poprawkę, księżniczko. Będzie nam to wypominał nawet po śmierci.

— Więc… to była kompletna strata czasu — westchnął Dave, po tym jak za ich plecami zatrzasnęła się żelazna brama.

Według Rome’a bezpieczna deportacja była możliwa dopiero jakieś ćwierć mili od dworu, więc chcąc nie chcąc musieli ruszyć pieszo w kierunku Everleigh. Choć przestało padać, nadal wiał silny wiatr, a w powietrzu czuć było wilgoć. Co kilka kroków ścieżkę ozdabiały kałuże, niektóre tak wielkie, że można było je obejść tylko przez porośnięte wysoką trawą pobocze.

Will otulił się szczelniej kurtką. Nogawki jeansów miał mokre aż do kolan.

— Zdobyliśmy nazwisko.

— Taaak — prychnął Dave i zaklął, gdy pośliznął się na błocie. — Nazwisko faceta, od którego oddziela nas ocean i który równie dobrze może już dawno nie żyć. Jasna cholera!

Znów stracił równowagę i prawie wpadł do ogromnej kałuży.

— Nie ma co, Dee będzie zachwycona — sarknęła Belle.

Dee absolutnie nie była zachwycona.

— Mam tego dość!

Z hukiem odstawiła kubek na blacie kuchennego stołu.

— Jakby nie wystarczało, że Badfaith robi z nami, co mu się żywnie podoba, niech go piekło pochłonie, to jeszcze ci przeklęci Malfoyowie… Najpierw chcą naszej pomocy, potem nie chcą…

— Pozwolili nam przegrzebać papiery Malfoya — zauważył Will.

Demeter zgromiła go wzrokiem.

— I to niby ma załatwić sprawę?!

Will zjechał niżej na krześle.

— Saro Goods, jak ja nienawidzę tego miejsca — wycharczała, wychodząc z kuchni.

— Ej — odezwał się nagle Dave. — Czy tylko ja uważam, że to dziwne, że siedzieliśmy tam kilka godzin, ale nadal nie poznaliśmy pani Malfoy?

Will otworzył usta, ale nie znalazł na to żadnej odpowiedzi.

Malfoyowie. Byli nawet bardziej dziwni niż intrygujący.

5 komentarzy:

  1. Dziś mi komentarz wyjdzie chyba krótszy niż zwykle, ale miałam ciężki tydzień i rozdział czytałam trochę na raty.
    Miałam nadzieję, że w tym rozdziale bohaterowie dowiedzą się czegoś nowego, ale chyba jak narazie trzymasz mnie w napięciu i odkrywasz karty po kolei. Może ten cały Grey da wskazówkę Willowi i reszcie, co do powiązania Malfoya z Badfaithem?
    Jeżeli chodzi o całą rodzinę Malfoyów, to rzeczywiście są dziwni. Za każdym razem właściwie nie ma ich w domu, nawet nie gadają z aurorami, którzy chcieli im pomóc, no ale słowo dziwni chyba po prostu ma ich najlepiej opisywać od czasów książek Rowling, bo kto by chciał mieszkać w takiej ciemnej norze? Niby ładne i stylowe, ale strasznie depresyjne.
    Zastanawia mnie też to połączenie z cisami przy dworze i tymi morderstwami, czy to jakiś znak od Draco czy może coś jeszcze innego.
    Tak czy siak czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, jak ja świetnie rozumiem brak czasu - odpisuję na ten komentarz od ponad tygodnia :/ No, wstyd i hańba.

      Boję się, że trochę przesadziłam z tym dawkowaniem przyjemności i tropów, ale ustaliłam sobie z góry plan i jakoś tak wolno mi idzie ;)

      A jeśli chodzi o Malfoyów... Mam na nich nieco inną wizję niż Rowling, ale chyba zgadzamy się odnośnie ich "dziwności". Ktoś taki nie może być standardowy. Choć nie nazwałabym Malfoy Manor "ciemną norą". To całkiem ładny pałacyk, tylko, cóż, niektórym jego lokatorom brakuje kilku śróbek :D

      Również pozdrawiam,
      Bea

      Usuń
  2. Trafiłem na tego bloga przez Wspólnymi Siłami (które, swoją drogą, również niedawno odkryłem) i bardzo zaintrygowała mnie ta historia. Zaglądasz tu jeszcze? Będziesz kontynuować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, nie sądziłam, że ktokolwiek jeszcze tu zagląda :)
      Mam naprawdę wielką ochotę dokończyć tę historię, bo jest to jedna z moich ulubionych. Problem w tym, że kompletnie nie mam na to czasu. Liczę na to, że uda mi się do Bożego Narodzenia dokończyć wszystkie rozgrzebane projekty i siądę do pisania. Zwłaszcza że zostało mi już tylko kilka rozdziałów do grande finale.
      Tak że - niczego nie obiecuję, ale jest spora szansa, że wrócę, może nie na dniach, ale może po Nowym Roku. Wszyscy wiemy, że ja długo nie wytrzymuję bez pisania ;)

      Usuń
    2. Miło słyszeć, że historia dostanie swoje zakończenie! W takim razie trzymam kciuki, życzę weny i wytrwałości, a ja będę tu zaglądać, a kiedy coś się już pojawi - postaram się zostawić jakiś ślad po sobie. :)

      Usuń