poniedziałek, 27 lutego 2023

ROZDZIAŁ TRZYNASTY. Zbrodniarz nieidealny

Następnego dnia nie zdążyli dobrze zająć miejsc – zwłaszcza Jim, któremu znacznie bardziej pasowało siedzenie na stole – gdy w gabinecie pojawił się Zabini z wstępnym raportem z Munga. Dee ze zmarszczonymi brwiami wzięła od niego teczkę.

— Szybko się uwinęli.

— Bo wiedzą, czego szukać.

Podszedł do biurka, żeby nalać sobie kawy. Bez standardowego uśmiechu numer pięć wyglądał bardzo ponuro, a nawet groźnie. Jego czoło zdobiła głęboka bruzda. Willowi zdarzało się zapominać, że Zabini przyjaźnił się z Malfoyem – po tym wszystkim, co widzieli i słyszeli o Malfoyach zbiorowo i indywidualnie, myśl, że pogodny, zrównoważony – auror i wilkołak – Zabini chciał mieć z tą rodziną cokolwiek wspólnego, wydawała się absurdalna.

Z drugiej strony Cisse Malfoy była całkiem miła.

Demeter westchnęła głośno i Will otrząsnął się z głupich rozważań. Osobiste sympatie Zabiniego wykraczały poza strefę wpływów ministerstwa, Biura Aurorów, a zwłaszcza samego Willa.

— To samo co przedtem — oznajmiła Dee i oddała raport Ilii.

— Mhm — mruknął Zabini spod ekspresu. — Muszę przyznać, że ten wasz nekromanta jest wyjątkowo konsekwentny.

— To byłby pierwszy raz.

— A ofiara? — zapytał Rome. — Coś o niej wiemy?

Will popatrzył na niego, mrużąc oczy, zanim przypomniał sobie, że przecież Rome nie miał prawa znać szczegółów najświeższego morderstwa. Ilia streścił wszystko Willowi, Belle i Dave’owi przy kolacji na Grimmauld Place. Z oczywistych względów Rome nie był również na miejscu zbrodni z pozostałymi Brytyjczykami i tym sposobem pozostał jedyną nieoświeconą osobą. Nawet Jim patrzył na niego z góry. Will miał ochotę pacnąć dzieciaka.

— Jane Phelps. Ruda, niemagicznego pochodzenia.

— I młoda, koło dwudziestki — dodał Dave. — Co w sumie jest dziwne, bo Badfaith do tej pory nie miał żadnych preferencji.

— Może nie ma preferencji tylko odnośnie zwłok? — zauważyła Belle. — Może do zabijania woli ładne, rude kobiety z niemagicznych rodzin?

— Jako jedyny w tym pomieszczeniu przedstawiciel społeczności rudzielców, czuję się głęboko zaniepokojony. Poza tym pierwsza była Rainheart, bardzo nie-ruda, a w Stanach zabijał też stare, brzydkie i nie-rude, czy nawet starych, brzydkich i nie-rudych, więc ta teoria jest… no, dosyć cienka.

Belle w zamyśleniu bawiła się pustym kubkiem, szurając go po blacie.

— Tak samo jak ta kawa — skrzywił się Zabini, gdy podszedł do stołu. — Merlinie, jest gorsza niż w biurze.

Wzdrygnął się i mlasnął.

Will zajrzał do swojego kubka. Bez przesady. Nie było to mistrzostwo świata, ale wydawała się całkiem znośna, zwłaszcza w połączeniu z ciasteczkami, po które Rome z godną podziwu gorliwością biegał do bufetu. Willowi przynajmniej raz w życiu zdarzyło się pić paskudniejszą kawę – na przykład tę z automatu w akademii. Will był pewien, że nadal miał dziurę w żołądku, choć wziął tylko jeden łyk tamtego świństwa. Bogowie, na samą myśl robiło się niedobrze.

Nigdy więcej.

Zabini wyraźnie był innego zdania. Odstawił kubek na stół i evanescował resztę płynu.

— Nie wytrzeszczaj się tak na mnie, Smith — powiedział, gdy Smith zmierzył go długim, bardzo sugestywnym spojrzeniem. — Malfoy na pewno nie lubi rudych, od dwudziestu dwóch lat przypomina mi o tym przy każdej możliwej okazji. I jeśli zaraz usłyszę, że to nadaje się na motyw, przysięgam, że zakleję ci gębę Trwałym Przylepcem. W każdym razie — zwrócił się do Dee — bawcie się dobrze z dowodami, ja wracam do biura. Posłałem w nocy sowę do Greya, ale muszę jeszcze pogadać o tym z Potterem. Uważałbym z zezowaniem, Smith, bo może ci tak zostać na stałe. Mama ci nie mówiła?

— Kundel — burknął Smith.

— Na zdrowie! — dobiegło z korytarza, zanim trzasnęły drzwi.

Will naprawdę podziwiał tego gościa – on sam dawno dałby Smithowi w gębę.

Demeter potarła twarz. Will mógł łatwo zgadnąć, o czym myślała i nie musiał się nawet specjalnie wysilać, bo równie często powtarzała to na głos.

„Jak ja nie cierpię tego miejsca.”

Ciężko było się z tym kłócić.

— Dlaczego cisy? — odezwał się Malachi.

Jak zwykle odchylał się lekko na krześle, z rękoma splecionymi na brzuchu i przymkniętymi powiekami, ale była to jego pierwsza wypowiedź tego ranka. Konsultant dotarł do ministerstwa jako pierwszy i na dodatek zapomniał o kredce do oczu, co dotąd mu się nie zdarzyło – a przynajmniej Will nie pamiętał takiej sytuacji. Zrobiło się naprawdę poważnie.

Smith prychnął.

— Badfaith chciał rzucić podejrzenie na Malfoyów? — odparł Dave. — Malachi, nie śpij, sam się przy tym upierałeś.

Malachi zakręcił młynka kciukami, huśtając się na tylnych nogach krzesła.

— Smith, Fawley, ani słowa — warknęła Dee, mordując mężczyzn spojrzeniem. — Nie mamy czasu na kolejną kłótnię o nic. Niezależnie jaki był lub nie był cel Badfaitha, sprawa mocno łączy się z Malfoyami, dlatego zamierzam złożyć im dziś wizytę. Spróbuję przekonać panią Malfoy, żeby pozwoliła nam się rozejrzeć. — Skrzywiła się, jakby sama nie wierzyła, że jej się to uda. — Ilia, idzie ze mną, a pozostali… O co znów chodzi, Malachi?

Malachi otworzył oczy i spojrzał na nią z niewinną miną.

— Nic nie mówiłem.

— Ale wzdychałeś. Bardzo wymownie. O co chodzi?

— Coś tu się nie zgadza. Do rzucenia podejrzenia na Malfoyów w zupełności wystarczyłby włos, nie zdołalibyśmy go nie zauważyć. Ale tak wyszukany podstęp? Zwykła strata czasu. Zbyt łatwo można by go przeoczyć, w końcu nie każdy musi wiedzieć, co rośnie w ogródku Malfoyów. Szansa, że któreś z nas się domyśli, skojarzy albo zna na pamięć jakieś mugolskie książki dla dzieci wynosi… czy ja wiem, jeden do dziesięciu? To nadal bardzo mało.

Belle zastukała palcami w blat.

— Znaczy co? Zbieg okoliczności?

— Badfaith nic nie robi przypadkowo — odparł Dave.

— Dokładnie.

— Chyba się zgubiłem — szepnął Rome, nachylając się do Willa. — To w końcu te cisy mają, czy nie mają znaczenia?

Malachi zacmokał i znów przymknął powieki.

— Taksyna na pewno była świadomym wyborem — ciągnął cicho, najwyraźniej z namysłem dobierając każde słowo. — Nikt nie robi sobie dla kaprysu tyle niepotrzebnego zachodu z tak wysublimowaną metodą morderstwa, nawet Badfaith. Ale reszta… Igły cisu nie mają sensu – za pierwszym razem leżały na korytarzu, za drugim na wycieraczce, a teraz w ogóle ich nie znaleźliśmy… Trochę brak tu konsekwencji.

— Moment, chcesz powiedzieć — zaczęła ostrożnie Belle, mrużąc oczy — że Badfaith przyniósł je niechcący? ON?

Wzruszył ramionami.

— Nie ma zbrodni idealnej — odpowiedział filozoficznie. — I nie pierwszy raz Badfaith popełnił błąd, w końcu trafiliśmy na niego, bo przeoczył świadka. Tym razem w jego misternym planie też mogła znaleźć się luka.

— Czyli to bez znaczenia? — upewnił się Rome.

Smith prychnął.

— Typowe — wymamrotał do Fawleya. — Tyle gadania na nic.

Malachi milczał dłuższą chwilę.

— Cis jest fascynującym drzewem. Potrafi żyć setki lat i przyrastać na grubość, nawet gdy środek pnia obumrze i spróchnieje. Przez to w niektórych kulturach uważano cisy za drzewa święte, łączące świat żywych ze światem umarłych, swoiste przejścia na drugą stronę. Celtowie mieli zwyczaj sadzić je na cmentarzach, niektóre nowsze religie przejęły ten zwyczaj. Mówi się też, że dzięki swoim właściwościom cis wzmacnia magię nekromancką.

Cholera.

Will otworzył usta, Dee zmarszczyła brwi i wymieniła spojrzenia z Ilią.

— Dziękujemy za fascynujący wykład z zielarstwa, panie Mam-Milion-Lat-I-Wiem-Wszystko — rzucił Dave, przewracając oczami. — Ma on jakąś puentę?

Will prawie się zatknął z podekscytowania.

— Badfaith ma swoją kryjówkę w pobliżu cisów.

— Wszystko na to wskazuje.

— Wiesz, że to może być wszędzie? — wtrąciła Demeter. Przygryzła wargę. — Nie jestem znawczynią zielarstwa, zwłaszcza niemagicznego, ale to chyba nie są super rzadkie krzaki.

— Nie, nie są.

— Rosną obok Malfoy Manor — przypomniał Fawley.

Malachi go zignorował.

— I to raczej nie może być wszędzie. Badfaith…

— O ile to w ogóle on.

— …nie wybrałby pierwszego lepszego krzaka przy drodze — ciągnął Malachi, jakby nie dosłyszał komentarza Smitha. — Ten cis musi być odpowiednio stary, najlepiej rosnący obok cmentarza albo innego magicznego miejsca. Na ile zorientowałem się w opowieściach Williama, krzewy na terenie Malfoyów są niewielkie i przycięte, traktowałbym je zatem jako stosunkowo młode. Ja myślę o wielkim, starym drzewie, tysiącletnim, może starszym.

— Dobrze, a ile takich drzew rośnie w Wielkiej Brytanii i skąd możemy się tego dowiedzieć? —  zapytała Belle, gryząc pomalowany na jaskrawoczerwono paznokieć kciuka.

 Dowiedzieli się stosunkowo szybko – jeśli nie liczyć wysłania Jima na powierzchnię, żeby złapał zasięg w telefonie – wpisując w Google: „najstarsze cisy na terenie Wielkiej Brytanii”. Odpowiedź brzmiała: dużo.

— Ale który wybrać? — westchnął Dave.

— Biorąc pod uwagę, ile zachodu Badfaith robił sobie z Malfoyem, ja stawiam na cmentarz przy kościele św. Johna w Tisbury — stwierdził w końcu Malachi, przeglądając w swojej komórce pliki i screenshoty, które porozsyłał wszystkim Jim. — Znajduje się najbliżej dworu, nie wspominając, że po drodze jest Stonehenge, ogromne źródło czystej magii. Badfaith potrzebuje jej dużo do zasilenia swoich zaklęć.

— A nie lepsze ruiny klasztoru benedyktynek Najświętszej Maryi Panny w Ankerwycke? — rzuciła Dee. — Opuszczone miejsce, daleko od jakichkolwiek zabudowań. Nikt nie będzie się kręcił w pobliżu, łatwiej też coś ukryć. Albo kogoś.

Malachi sapnął.

— Właściwie to każde miejsce jest dobre…

Demeter znów przygryzła wargę, bawiąc się swoim koralikowym wisiorkiem.

— Jesteś pewien, że znajdziemy tam Badfaitha?

— No naprawdę — prychnął Smith. — Chyba tego nie rozważasz?

— Cicho. Malachi?

Konsultant rozłożył ręce.

— Innego tropu nie mamy.

— Prawda — westchnęła. Potarła oczy. — Dobra, parami na drzewo. Najpierw sprawdzimy najstarsze i najbardziej prawdopodobne miejsca, potem poszukamy głębiej. Może w końcu dopisze nam szczęście.

Smith miał minę, jakby rozgryzł gumochłona. Dee bardzo skutecznie udawała, że nie zauważyła, jak wymienił z Fawleyem zniesmaczone spojrzenia.

— Nie podoba mi się to — mruknęła Belle, gdy wychodzili na korytarz.

Willowi też nie – żadna z par nie miała szans w starciu z Badfaithem.

Demeter pokręciła głową.

— Nie mamy innego wyjścia. Poza tym nie będziemy atakować. Jeśli któreś z was zauważy coś podejrzanego, od razu wzywa pozostałych, jasne?

Will miał nadzieję, że to będzie proste, ale z Badfaithem rzadko cokolwiek takie było. Może właśnie pakowali się w kolejną zasadzkę albo gorzej… No, w sumie Will nie wiedział, czym mogło być to „gorzej”, ale na pewno jakieś istniało. Rozmawiali o facecie, który oskórkował swojego kolegę z pracy i wyrwał język byłej kochance. W najlepszym przypadku gość był ostro świrnięty.

— Gdzie jest Yster… Ystar… Ystradaganalis… — wydukał Will. — Bogowie, co to jest?

— Ystradgynlais — poprawił go Rome. — To w południowej Walii. Nie przejmuj się — roześmiał się, otwierając drzwi do Biura Aurorów — my, biedni Anglicy, też ciągle łamiemy sobie język na walijskim. Tylko Walijczycy mówią po walijsku.

Will pokręcił głową.

— Ciekawe dlaczego.

W Biurze panowało lekkie spustoszenie – zaginięcie Malfoya najwyraźniej nadawało sprawie wyższy priorytet. Nie wspominając o kilku świeżych trupach, paru tuzinach zaginionych oraz próbie włamania do chyba najpilniej strzeżonego więzienia czarodziejów.

— Wciąż tego nie ogarniam.

Rome zmarszczył brwi.

— Hę?

— Po cholerę Badfaith włamywał się do Azkabanu? I to jeszcze do Luciusa Malfoya.

Rome wzruszył ramionami.

— Zapytasz go, jak go złapiemy.

Pod drzwiami gabinetu Pottera Zabini rozmawiał przyciszonym głosem z Nottem Starszym, nieco wymiętym w porównaniu do ostatniego razu, gdy widział go Will. Nott miał podkrążone oczy i gestykulował zamaszyście wolną dłonią. W drugiej oczywiście trzymał aktówkę, wypchaną po brzegi i równie mocno zmęczoną, co jej właściciel.

Rome machnął na Arie, która bezszelestnie przepłynęła przez pomieszczenie.

— Jak to się skończy – wymamrotała, gdy zdali jej relację z ostatnich odkryć — rzucam robotę i wyjeżdżam w Pireneje. Alex wreszcie przestanie mi truć, że nigdy mnie nie ma w domu.

Will słyszał to samo od Marion. Wtedy.

— Kawa? — zapytał Rome, gdy wyjechali na zalany słońcem chodnik.

Jak zwykle nikt nie zwrócił uwagi na dwóch młodych mężczyzn materializujących się nagle w budce telefonicznej. Czasem Will naprawdę kochał nie-magów.

— Może w Ystra-tata-tamta-ta. Miejmy to już z głowy.

Rome zachichotał i wyszukał na Google Maps najlepsze miejsce do aportacji.

Pojawili się w parku, w gęstych zaroślach. Will zaklął pod nosem. Wydostał się na ścieżkę i wytrzepał liście z włosów. Starsza pani z brązowym ratlerkiem we wściekłe różowym kubraczku obrzuciła go i Rome’a bardzo oburzonym spojrzeniem. Rome wyszczerzył zęby.

Bore da!

Kobieta pomamrotała coś o zboczeńcach, ściągnęła smycz, ratlerek pisnął i oboje pośpiesznie oddalili się w stronę zachodzącego słońca. No, prawie – dochodziło południe.

Ysta-glada-cokolwiek – Will wątpił, czy kiedykolwiek nauczy się poprawnej nazwy – było większe, niż Will się spodziewał i najwyraźniej często gościło turystów. Gdy wstąpili do niewielkiej kawiarni, jej właściciel nie mrugnął na pytanie o cmentarz. Rozrysował im mapkę na papierowej serwetce i dorzucił w gratisie po jednej bułce cynamonowej. Will uznał to za wpływ Rome’a. Z jakiegoś powodu wydobywał z ludzi nawet najmniejsze pokłady uprzejmości.

Znalezienie cisa nie było trudne – miał kilkadziesiąt stop wysokości, wewnątrz pnia spokojnie można byłoby zamieszkać i w niczym nie przypominał równo przyciętych krzaczków otaczających Malfoy Manor. Tabliczka głosiła, że to największy starożytny cis na Wyspach. Will wprawdzie nie widział innych, ale ten zdecydowanie robił wrażenie.

O łał.

No nie? Ekstra rzucił Rome, okrążając drzewo. Chodź, kaplica jest tam.

Budynek miał omszone ściany z zewnątrz, ale w środku był czysty i stosunkowo nowoczesny z gładkimi białymi ścianami oraz rzędami ławek z ciemnego drewna. Wysokie, łukowate sklepienie pokrywała drewniana konstrukcja, a w długim przejściu leżał czerwony dywan.

Will, który nigdy nie był w chrześcijańskim kościele, poczuł się ciut nie na miejscu.

Rome przewrócił oczami.

Daj spokój, przecież nie przyszliśmy plądrować, czy coś… Właściwie to czego szukamy? 

Will przyjrzał się witrażowym oknom. Południowe słońce rzucało kolorowe plamy na posadzkę i wydobywał głębokie odcienie z dywanu.

Śladów magii nekromanckiej?

Rome uniósł brwi.

Och, zamknij się. Czy ja wyglądam ci na eksperta od czarnej magii?

Nie bardzo. Dobra. Rome wyciągnął różdżkę. Gdzieś musimy zacząć. Ja pójdę w dalej, a ty zajrzyj tam. Wskazał głową na nieco podniszczone drzwi na tyłach budynku.

Za nimi znajdowały się wąskie, kamienne schody, ginące w ciemności. Po ostrym zapachu ziemi i stęchlizny Will obstawiał, że prowadziły do krypty. Obejrzał się i gwizdnął cicho przez zęby, ale Rome właśnie zniknął we wnęce za ołtarzem – to chyba był ołtarz, Will nie miał pewności, bo jego wiedza na ten temat opierała się głównie na niemagicznych filmach i książkach.

Mógł poczekać. Trochę szkoda tracić czas, skoro zaszedł tak daleko. Zresztą, tylko zerknie.

Wyciągnął przed siebie różdżkę.

Lumos.

Schody było dłuższe niż się spodziewał i faktycznie prowadziły do krypty. Najwyraźniej od dawna nikogo tu nie chowano, bo większość tablic była stara, niektóre popękane, a część napisów zdążyła się zatrzeć. Will powiódł po nich różdżką, ale zapisano je po walijsku.

Zmarszczył nos, rozważając, czy nie rzucić na siebie zaklęcia Bąblogłowy – na dole fetor okazał się prawie nie do zniesienia. Nieważne, stwierdził Will, cofając się w kierunku schodów. I tak powinien wrócić do kaplicy, żeby zawołać Rome'a. Samotne zwiedzanie podziemi nie wydawało się mądrym pomysłem…

Gdzieś w głębi rozległ się szelest. Will zamarł. Zacisnął mocniej palce na różdżce.

No pięknie, przebiegło mu przez myśl, zanim błysnęło czerwone światło, a siła zaklęcia odrzuciła go do tyłu.

Lądowania już nie zapamiętał.

3 komentarze:

  1. Cześć i czołem!

    Z okazji 8. urodzin portalu Wspólnymi Siłami przygotowałyśmy specjalny imienny certyfikat elektroniczny, w wersji gotowej do wydruku, który dedykowany jest najlepiej ocenionym na przestrzeni lat autorom. Z radością informujemy, że znajdujesz się w tym wyjątkowym gronie. ♥

    Na certyfikacie widnieje informacja o ukończeniu wolontariackich warsztatów literackich organizowanych w ramach działalności portalu WS oraz o pozytywnym odbiorze ocenionej treści. Aby otrzymać certyfikat, napisz do nas na: wspolnymisilamifuzja@gmail.com, w mejlu zawarłszy swoje imię i nazwisko (lub swój nick – jak wolisz) oraz pełen tytuł ocenionej przez nas twórczości.

    Dodatkowe informacje dotyczące certyfikatu (konkretnie: jego podgląd), a przede wszystkim informacje na temat naszych urodzin oraz planów na przyszłość znajdziesz w darmowym e-booku WS, gotowym do pobrania: [TUTAJ].

    Pozdrawiamy ciepło i zachęcamy do lektury!

    Ekipa WS

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogromnie mnie cieszy pojawienie się tego rozdziału! Cieszę się, że historia jest kontynuowana. Coś czuję, że właśnie w tym miejscu intryga się zagęszcza, z niecierpliwością będę czekać na zakończenie sprawy! Dodam jeszcze, że rozbawiły mnie problemy Willa z walijskim :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja cieszę się, że ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda. To miłe, zwłaszcza że blog bardzo długo wisiał w próżni.

      Nowy rozdział, mam nadzieję, już niedługo ;)

      Usuń